hajer
Dołączył: 27 Maj 2006 Posty: 57 Skąd: katowice
Wysłany: 1 Październik 2014, 12:18 Kirgistan cz1
JADYMY Od trzech lat jak tylko zaplanuję wyprawę wiosną ląduję w szpitalu na oddziele płucnym i tym razem taka sama sytuacja. Miesiąc kroplówek lekarstw zamieniła mnie w pękatą żabę z wielkim brzuchem, ale co tam gdy trafiłem do szpitala nie mogłem wejść na pierwszy stopień, po wyjściu z szpitala na pierwsze piętro mojego bloku biegiem. Tu serdecznie dziękuję lekarzom pielęgniarkom z szpitala Katowickiego na ul Raciborskiej.
Bilet Aeroflotu w kieszeni jeszcze kilka wizyt w „Dobrym sklepie rowerowym” u mojego przyjaciela Kosowskiego z Imielinia, jak zwykle porady i pomoc w sprawach rowerowych.
Warszawa wita nie tylko mnie ale i pastowanego prezydenta z przyjaznego kraju do którego żeby wjechać trzeba zapłacić duże pieniądze bez pewności czy cie wpuszczą, ale to tak na marginesie, przyjaźnie kosztują.
Twierdza lotnisko to jedna panika, na płycie kilka samolotów prezydenckich z bratniego kraju, no wiadomo nie naszych bo takowych u nas niet. Bagaż dwadzieścia trzy kilo i tyle samo sprzętu sportowego czyli mojej „MATYLDY” tak ma na imię mój rower.
Okazuje się że Matylda przytyła jak to na wiosnę damy tyją, i ma za dużo pięćdziesiąt deko, próbuje tłumaczyć że bagaż główny ma tylko dwadzieścia jeden kilo więc razem jest ok.
Zapomnij urzędnik odpowiedzialny za kilogramy nie zgodził się więc z Matyldy zdjąłem siodełko i przepakowałem do głównego bagażu tym sprawiłem urzędnikowi radość, bo mnie pogonił po lotnisku. Jeszcze odprawa i Matylda znika za drzwiami to jej pierwsza podróż samolotem, zapakowana w torbę podróżną, koła osobno, wszystko zabezpieczone przy najmniej tak mi się wydaje, uf mam kilka chwil dla siebie.
Odprawa biletowa, wizyta w sklepie bezcłowym po złocisty trunek. Samolot kołuje obok tych z zaprzyjaźnionego kraju ochrona, biega po płycie no bo przyjaciół trzeba chronić. Tym bardziej jak zaczęli wprowadzać system demokratyczny w Afganistanie wraz z naszymi wojakami to demokracja w krajach muzułmańskich rozkwita.
Kanapka w samolocie i kawa i już Moskwa. Byłem tu kilka lat wcześniej na starym Szeremietiewo i tu szok „szkło, metal, plastik, nowoczesna konstrukcja wszędzie błysk. Kawiarenki, bary, sklepy, oglądam za szyby bo ceny zupełnie nie z mojej bajki więc browar z polskiej puszki i podziwiam uroki lotniska. Ogrom budowli czasami przytłacza.Kilku kolorowych robi sobie zdjęcia pod plakatem Moskwa i zapraszają mnie jako maskotkę bo oni kolorowi i brakuje im kontrastu, okazuje się że to Kubańczycy. Piękne kobiety więc ulegam czarowi kobiecych wdzięków. Oddano dla tych co czekają na kolejny lot ogromną przestrzeń gdzie można się położyć i odpocząć, dzieciarnia baraszkuje między śpiącymi, ot taka poczekalnia na leżąco. Klimatyzacja działa tylko w części nowego dworca na starym jak w piecu ludzie pocą się i nie ma czym oddychać ale z starego terminalu latają do byłych republik.
Już w samolocie, miejsce przy oknie, samolot zapuszcza silniki, ma startować a tu wpada na płytę samochód i kiwają, w ostatniej chwili dowieźli moją Matyldę, i rzucają na taśmę jak worek kartofli, Jak tak można traktować damę? ale oni nie wiedzą że to Matylda i tylko pomyślałem w jakim stanie będzie w Biszkeku.
Pięć godzin lotu więc po smacznej rybie i ciastku zasypiam.
Lotnisko w Biszkek przypomina lotnisko w Katowicach za komuny, kilka pytań i pieczątka wjazdowa. Matylda czeka już na mnie, torba w którą była zapakowana rozpruta tak że ręka wchodzi do środka, ktoś sprawdzał zawartość.
Szykuje Matyldę do drogi i nic z tego, uszkodzony wodzik podtrzymujący przerzutki. Składam ten cały majdan i wychodzę z lotniska, szaleństwo biorą mój bagaż każdy w inną stronę, normalnie jak na kraje Azjatyckie kłócą się o mnie i każdy chce mnie zawieść prawie za darmo.
Przeczekałem pierwszy atak, pilnując by bagaże same nie odjechały w kierunku miasta. Propozycje zaczynają się od 20 euro. w końcu za mnie i za Matyldę dziesięć, ok jedziemy. Zapakowałem bagaż i ruszamy za lotniskiem taxi zatrzymuje się i przerzucają mnie do samochodu nie oznakowanego, panowie rozliczają się między sobą mówiąc mi bym się nie martwił. Do jakiego hotelu zapytał kierowca no tak tego nie wiem więc mówię że do najtańszego.
O Kirgistanie wiem tylko tyle, że ponad połowa kraju leży po wyżej 2500 m n,p,m a jedna trzecia ponad 3000 m, najwyższy szczyt to Pik Pobiedy 7439m a jednym z moich celów to Pik Lenina 7134. Taxi mknie po szerokiej ulicy za oknem przedniej szyby cudowne widoki wschodzącego słońca na tle gór, taka magia na dzień dobry. Hotelik Namad na przeciwko starego dworca autobusowego. W środku jedna jurta i miejsce na namiot, baraki w których jest dwanaście miejsc do spania.
Ja tylko paszport w dłoń i bieg do ambasady Kazachstanu po wizę i po nieszczęsny wodzik dla Matyldy. W ambasadzie nic nie załatwiłem bo mają święto, na szczęście jeden dzień. Wodzika nie kupiłem bo nie było więc zmartwiony wracam do norki. Właścicielka norki mówi mi bym zabrał uszkodzoną część i tu obok jest kowal kuje konie może on ci takową część wykuje. Kowal podkuwał faktycznie konia, pokazuje mu uszkodzoną część, koń pozostaje w pozycji noga wyciągnięta i na wyciągu tak by nie mógł się ruszać. Kowal wyjął kawał metalu i po pół godz część zamienna prawie idealna jeszcze wywiercił odpowiednie otwory i gotowe idealne pasuje. Ile za usługę -piwo słyszę w odpowiedzi kupiłem dwie litrowe butelki. Kowal zadowolony że mógł Polakowi pomóc, na odchodne zapytał czy Janek z czterech pancernych żyje? co mnie rozbawiło, żyje, żyje odpowiadam, pozdrów go bo lubię go. I tu pozdrawiam Pana Gajosa.
Kolejny dzień to jazda do ambasady Kazachstanu, ruszam marsz rutką nie jedną a kilkoma, zajęło mi to kilka godzin bo poniedziałek i stolica ruszyła do pracy. Korki i jeszcze upał przekracza 35 stopni, najczęściej to samochody volkswagen sprinter co najmniej dwadzieścia służyły Niemcom teraz kolejne dwadzieścia Kirgizom.
Na każde skinienie zatrzymuje się koszt 10 sumów, za 1 euro to 72 więc jak szaleć to szaleć. Wpadają ludzie z ulicy i spocone pachy pod nos więc barwa zapachów w całej palecie, prawdopodobnie ja nie lepiej daję bo krzywią nosem.
Ambasada na końcu miasta jest już kilku petentów w kolejce. Koszt wizy to trzydzieści dolarów płaconych w banku na drugim końcu miasta, ale mam szczęście odmówili wizy Ukraińcowi i ja odkupiłem jego wpłatę, ale i tak czas oczekiwania sześć dni, ja pierd…..ę sześć dni ale nic nie zrobisz, nauczka wszystkie wizy należy załatwiać w kraju.
Biszkek stolica Kirgistanu według oficjalnych danych to ponad milionowa metropolia ale sami dokładnie nie wiedzą ilu ich jest w tym mieście. Miasto to istniało kilka tysięcy lat i było ważnym punktem na mapie jedwabnego szlaku aż do czasów Czyngis Chana który miasto spalił doszczętnie a ludność w ramach radosnej twórczości wyrżnął. Kolejny raz odrodziło się w 1825 roku i tak kulają się do dnia dzisiejszego. Jedynie co wiem więcej to to że urodził się Michał Frunze działacz komuszy, ale mieszkańcy miasta są z niego dumni więc ma więcej pomników niż Lenin. Zresztą w tym mieście nie brakuje pomników wdzięczności, rewolucjonistów i różnych obdydołków znanych i mniej znanych. Spacerując po mieście nie ma szans by ich nie zauważyć, ja posiedziałem na ławeczce z Marksem i Engelsem ale niczego się od nich nie dowiedziałem. W sumie paskudne miasto tylko pitać jak najdalej. Obok mojej norki knajpka z daniem konina w warzywach, genialne danie zajadałem się kilka razy.
Wieczorem zmęczony mam zasypiać gdy słyszę słynne polskie słowo K,,,,a więc od razu gacie na tyłek i witam rodaka. Jak już spotkaliśmy się w tak pięknych okolicznościach to dawaj idziemy na piwo słyszę, nie mam ochoty bo ich piwo da się pić jak jest lodowate a tak to lura. Ok sklepik i po browarku w plastikowych butelkach litr na twarz mniejszych nie ma.
Zachodzi słoneczko i szczytu gór Ała – Tau znane w Polsce jako góry Kirgiskie które wybijają się po wyżej 4500 m.
Słoneczko zachodzi i maluje góry w czerwonych barwach w każdym odcieniu czerwieni. Młody – no bo młodszy ma w planie buszować kilka tygodni, więc odkręcamy plastiki i stukamy się na zdrowie, nie mam ochoty siedzieć na murku ale namawia mnie zobacz jakie widoki siadaj pogadamy i podziwiamy te cuda natury.
Jeden łyczek i coś suka mnie w ramię oglądam się a tu lufa kałasznikowa skierowana w moja stronę, z jednej i z drugiej strony kałachy wiec odkładam piwo i wyciągam ręce do góry – czekam aż powiedzą” hende ho” ale nic takiego nie nastąpiło, tylko po rosyjsku że mamy się zbierać do samochodu który nie opodal czeka na nas. Jedziemy z kilkanaście kilometrów na komendę policji. Młody dawaj wypijmy do końca bo jeszcze to towarzystwo nam wypije i z gwinta wypiliśmy zawartość butelki. Przed Komedą butelki wyrzucamy.
Wprowadzają nas do pokoju przesłuchań, postawiono strażnika z kałachem wycelowanym w nasza stronę, z miną taką że najchętniej zastrzelił by nas by mieć spokój. Oficer dyżurny każe wyłożyć na stół zawartość kieszeni, u mnie z dwie stówki sumów guma do żucia, młody wyciąga portfel dokumenty i tu od razu do mnie pytanie gdzie paszport, nie mam odpowiadam zgodnie z prawdą, ooooo to masz problem -usłyszałem długo tłumaczyłem się z tego że nie mam paszport w wizowaniu. Pokazać ręce odsłonić nogi, buntuje się bo po co im moje ręce i nogi i tu od razu wyjaśniono że oglądają czy nie jesteśmy ćpunami.
Winny czy nie winny zadaje mi pytanie oficer, młody nie zna rosyjskiego więc mówię za nas dwóch – nie wiem czy winny bo nie wiem dlaczego nas zgarnęli z murka, a za picie piwa w kraju muzułmańskim i to jeszcze na ulicy.
Zaskoczony jestem, bo pijanych na pęczki szwendających się po ulicach, a i co drugi kierowca zapruty co im nie przeszkadza wsiadać za kierownice. Z prawej strony cele aresztu są po skosie więc widać jakieś zapijaczone gęby krzyczą po Rosyjsku dawać go do mojej celi wydupczymy go, odwracam się z pytaniem czy mnie wydupczą, nie ciebie ty stara dupa jesteś tego młodego i tu przynajmniej korzyści wynikające z wieku już mnie nie pragną. Co oni krzyczą zapytał mój znajomy -no chcą cię do celi i wykochają cie na całego, na co on załamał ręce i mówi „boże ja nigdy nie miałem stosunku z mężczyzną”, no to masz wielkie szanse odpowiadam. I tu przypomniała mi się moja historia „przyjechałem z jednych moich wypraw, kłopoty z żołądkiem w końcu wysłali mnie na badania, posadzili na fotel i z kamerą mają wejść od tyłu, dwie młode pielęgniarki szykują mnie do zabiegu a ja z płaczliwym głosem „dziewczyny róbcie to delikatnie bo to mój pierwszy raz „tylko parsknęły śmiechem i zrobiły to bardzo delikatnie, a tu nie zanosi się na delikatność.
Otworzono cele i już nas prowadzą a ja od razu „Chłopaki to ja w waszym zakonie pracowałem a wy mnie w ciur mu” oficer zdziwiony od razu zapytał to ty milicjant, tak na emeryturze bez zastanowienia odpowiadam. A legitymację masz, pewnie że tak w hoteliku. Po chwilce wpada kolejny oficer i po cichutku pyta: a pieniądze jakieś dasz -pewnie że tak a ile chcesz -no tak od duszy odpowiada, o to problem bo u mnie duszy niet, co ty piździsz u wszystkich dusza jest nawet u komunistów. Co robić robimy składkę, młody wyciąga siedemdziesiąt sumów i pyta czy starczy, chowaj te drobne jak nie chcesz być kochankiem kolesia z celi a i mnie może przyda żyć się więzienna miłość. Składamy się po dwieście od łebka, podaję oficerowi kasę a on na to by nie w tym miejscu bo kamery im zainstalowali. Oddano nam nasze skarby z kieszeni i już na luzie prowadzą do samochodu.
Oficer liczy pieniądze i odwraca się do mnie mówiąc oj dusza u ciebie maleńka oj maleńka
CDN
[ Dodano: 1 Październik 2014, 13:20 ]
Mam nadzieję że będziecie się dobrze bawić ,bo wyprawa barwna była
[ Dodano: 1 Październik 2014, 16:19 ]
Cieszę się że na tym forum nie ma cenzury ,no autocenzura bo nie o wszystkim napiszę
[ Dodano: 2 Październik 2014, 18:09 ]
Jadymy
[ Dodano: 6 Październik 2014, 18:28 ]
Ciesze się że czytacie ,co prawda walczę z kolejna książką ale o was nie zapominam HAJER
[ Dodano: 8 Październik 2014, 09:40 ]
ADYMY No dusza mała bo emerycka, śmieję się w głos czym wprowadziłem milicjantów w dobry nastrój. A w policji to gdzie słyszę pytanie, drogówka – a to ty bogaty pieniądze same do ręki wpadają, odpowiadam że u nas nie biorą pieniędzy do ręki, nic z tego nie rozumieją – policjant i nie bierze kasy to chore słyszę w odpowiedzi.
Nie szwendać się po nocy bo w nocy tylko ku.wy i złodzieje po mieście się snują, tak na marginesie o legitymację milicyjną nie pytają.
Szybkie dobranoc z mojej strony do spotkanego Polaka – on wyciąga maszynerię i stuka w klawiaturę. Rano kawa i pytam go czy nie ma ochoty wybrać się ze mną do parku narodowego Ała Arcza. Wiesz poczytałem o tobie i lepiej będzie dla mnie jak pojadę zaraz z rana dalej, w pierwszy dzień o mały włos a został bym zamknięty -zgwałcony. Jak na jeden dzień z Hajerem starczy przygód, a z drugiej strony ciekaw jestem co jeszcze by nas razem spotkało. Uścisk dłoni i zostaję sam na sam z Matyldą. Nie tak do końca sam bo w norce Namads jest kilka osób czekających jak ja na wizy. Jakiś helmut który rano rozpoczyna ćwiczenia bokserskie w monecie kiedy młode pensjonariuszki wychodzą z namiotów udając się do toalety lub kuchni. Wciąga wielki brzuch i kątem oka patrzy czy go podziwiają za tatuaże i pokaz siły, helmut jest z byłej DDR. Australijczycy, RPA i mieszanka obieżyświatów. To magiczne miejsca gdzie wszyscy dla siebie są uprzejmi i w takiej norce dowiesz się gdzie co i za ile. Pierwsze dwa dni śpię w salce, ale upały pogoniły mnie do namiotu.
Na jednej z prycz dziwny koleś kłóci się z wszystkimi o wszystko, a gdy czuć było zapach „marysi” dostawał szału i straszył policją. To obywatel USA – kiedyś mieszkaniec Warszawy wyemigrował w ’68 z rodziną, mówił ze mną po Polsku ale gdy usłyszał niemiecki dostawał szału. W stanach jest taksówkarzem a tu na wakacjach na trzy miesiące przyjechał bo tanio i wesoło.
Zakupy butli gazowej nie jest problemem bo dostaję namiar na jedyny sklep w całej stolicy. Łatwo trafić bo dokoła rozlokowali się sprzedawcy akcesoriów ze sprzętem rybackim nie daleko pałacu prezydenckiego.
Matylda uzbrojona w bagażniki waży 23kg do tego 27 kg bagażu namiot butle i klamory potrzebne dla przeżycia na kempingu ale mam z sobą buty do wspinaczki. Zapakowany jak tabor cygański ruszam Ala Arha
Pod górę cały czas aż do granic miasta. To pierwsze kilometry, pot zalewa mi oczy i zapach szpitalnej chemii, jest z 40 stopni. Rano pobliskie szczyty zachęcały by je odwiedzić za rogatkami miasta. Chmury zasłoniły góry i tylko pomruk z oddali zbliżającej się burzy każe mi naciskać na pedały.
Kapie więc szukam miejsca na rozbicie namiotu, wszędzie stromo i rwąca rzeka Ala Archa. Mam na liczniku dopiero 22 km ale nie ma wyjścia stawiam namiot obok ludzi skupionych przy ognisku.
Asmow Isman Alier – jestem właścicielem przędzalni a to moi pracownicy, kilka razy w roku jedziemy na piknik, ja za wszystko płacę, jest wino wódka i muzyka na instrumencie o trzech strunach, a utwory wyciskają łzy u kobiet. Większość produkcji sprzedaje w Moskwie, mam długoletnie umowy więc dbam o moich pracowników jesteśmy jak jedna rodzina.
Koce zastawione mięsem chlebem, ale wszyscy czekają na danie główne czyli baranina z rusztu. Deszcz rozpoczyna taniec po moim namiocie,a zasłonka przeciwsłoneczna przecieka więc wszyscy uciekają do samochodów ja do namiotu a ze mą Isman. Urodziło mi się dziecko a raczej Allach m i je podarował, cieszy się jak dziecko, ma 57 lat i biznes mu dobrze idzie. Delikatnie pytam o żonę. Uśmiechną ł się mówiąc, że ma osiemnaście lat miałem kilka pytań,ale ugryzłem się w język. Pożegnał się, zostawiają butelkę jaśka wędrowniczka. Ulewa szalała z dwie godziny i jak szybko przyszła tak i słoneczko wróciło na nieboskłon. Zostaję na noc postanowiłem, ale od razu zjawia się kolejna ekipa. To od nich dowiaduje się,że największą atrakcją tego miejsca jest niesamowity kanion. Pomagają mi opróżnić jasia i o szóstej rano stanąłem u wrót zapowiednika. Cisza nikogo nie mam tylko cennik wystawiony że od osoby 80 sumów, omijam szlaban i dalej radośnie pedałuję. Kolejny szlaban i hotelik z czerwonym dachem. Pytam o miejsce na namiot w odpowiedzi gdzie chcesz tam stawiaj, jeszcze z trzy kilometry asfaltowej ścieżki kilka miejsc z ławkami i piękny widok na rwącą rzekę
Park Narodowy ustanowiono w 1976 r obszar obejmuje 120 tyś hektarów. Nazwa parku to wielobarwny jałowiec. Jałowiec jest niezwykle ważnym drzewem. Dymu z tego drzewa używa się do odstraszania złych mocy, nie buduje się domu w pobliżu jałowca bo wyssie cała energię ludzką przebywających w pobliżu. Ja znalazłem cały zagajnik jałowca i to miejsce dla mnie w sam raz niech wysysa ale tą złą energię której czasami mam nadmiar.
Miejsce cudowne miedzy dwoma rzeczkami Adygene i Ak – Sai. Obok mnie na zboczach rosną sosny, brzozy i cudowne łąki zielone z wyspami pokrytymi kwiatami alpejskimi. Ot raj dla Hajera.
Zostawiam namiot i Matyldę, z tym że Matyldę zapinam do drzewa a „lacie ” stawiam tab by było złudzenie iż ktoś w namiocie jest. Mijam kilka białych jurt i tu zapraszają mnie na kumys. Piję pierwszy raz ten zacny trunek i od tego momentu żadnego piwa kumys o smaku kwaśnego mleka. Cały dzień zeszło mi wędrować przez zieloną dolinę, podziwiam bielące się szczyty okolicznych gór, kilku mija mnie z nartami. Ci szaleńcy wspinają się kilka dni by zjechać na nartach w kilkanaście minut, ale bez takich ludzi świat byłby ubogi. Miejsce czerpania mineralnej wody – to zwykła rura podłączona wysoko w górach do źródełka. Podjeżdża ciężarówka napełnia i kolejna w kolejce. Wodę wożą do stolicy tam dodaje się bąbelków i do sanatorów sklepów. Mieć takie źródełko u nas na własność pieniądze same płyną tym bardziej że woda rewelacja. Czasami mijam drzewa obwiązanymi tysiącami chusteczek – to symbol miłości tak jak w Europie kłódki na mostach to tu chusteczki na drzewach. Ile z tych miłości wytrwało a ile wytarło nosy i dawaj szukają dalej. Szum rzek strumyków, co róż dywany kwiatów w różnych kolorach, rzucam się czasami w ten pachnący raj i wdycham cudowny zapach alpejskich kwiatów i tylko pasące się konie parskają ze śmiechu co to za „ptok ” nam tu przeszkadza w uczcie. Żelazne mostki przerzucone na drugą stronę rzeki nie zachęcają do przejścia na drugą stronę pomimo, że wydaje się że jest bezpiecznie lecz mostek chwieje się. Stalowa cienka zardzewiała konstrukcja pomrukuje a w dole rwąca lodowata toń. Często z norki wychodzą świstaki i przyglądają się ciekawie ale nie uciekają tylko na tylnik łapkach wydają sygnały „uwaga Hajer depto jak co to pitać”. Ekip z nartami kilka z całym wyposażeniem na biwak na lodowcach z sobą, mozolnie zaczynają wspinaczkę zazdroszczę. W drodze powrotnej poznaję małżeństwo francuzów z dwójką dzieci, dzieciarnia w kaloszach dzielnie maszeruje, dzieci są adoptowane z Rumunii to rodzeństwo prawdopodobnie nie wiedzą skąd są bo adaptowano ich gdy byli w pieluchach. Z rodzicami śpiewają coś w rodzaju naszego „na zielonej łące pasą się zające raz dwa trzy, a to była pierwsza zwrotka teraz będzie druga zwrotka i tak można bez końca”. Docieram do mojego obozowiska a obok mnie impreza na całego to młodzi zakończyli studia i na piknik się wybrali. Koce zastawione jadłem dobrymi trunkami, kumysu nie było ale dobre wina i jaśki wędrowniczki, kilka dziewczyn w tradycyjnych chustach reszta z europejska ubrana.
Podchodzę do namiotu a tu mi mówią że ktoś w namiocie śpi bo cichutko od rana, uśmiechnąłem się i mówię że to moje gospodarstwo. Pytają czy mogą wykorzystać moją Matyldę i pojeździć po okolicznych łąkach, no pewnie czym sprawiłem im radość a ja mam okazje porozmawiać i pytać o przyszłość ludzi którzy co dopiero ukończyli wydział matematyczny.Większość udaje się do Moskwy by dalej się uczyć i pracować bo tu perspektywy marne acz uczelnia superowa słyszę. Matylda to dobra reklama dla firmy rowerowej bo mnóstwo pytań na temat roweru i tu dowiedziałem się że jest sklep z Matyldami w centrum miasta. Wieczorem zostaję sam gdy tylko słoneczko zaszło od razu jak w lodówce a jest czwarty czerwiec. U nas na pewno wieczory ciepłe a tu lodowce z każdej strony w dodatku deszcz i śnieg na zmianę. Studenci zostawili mi butelkę dobrego wina i zaproszenie na wręczanie dyplomów ale to za dwa dni.
Pomyliłem drogę i maszeruję przez rumowisko, głazy ogromne kilku metrowe. W końcu odnajduję szlak i maszeruje do wodospadu zajmuje mi to cały dzień z lodowcem włącznie. Po drodze spotykam Niemców. Ogromne plecaki z nich zwisają liny kaski raki i wszystkie klamory potrzebne do wspinaczki, zazdroszczę im bo sam zdobyłem kilka razy szczyt i wiem co to za uczucie.
Wiesz że przed tobą na tym szczycie było tysiące, ale ta sekunda jest twoja wiesz że tyle potu wysiłku nie poszło na marne, i takie chwile mają mnie czekać. Napotkani Rosjanie maja dowieść sprzęt i razem mamy wejść na Pik Lenina ale to za dwa miesiące.
[ Dodano: 8 Październik 2014, 09:49 ]
Takie tam
[ Dodano: 9 Październik 2014, 11:13 ]
Podpowiedzieć mi tu jak wkleić zdjęcia bo na tym portalu raz że trudno dwa marna jakość wychodzi
[ Dodano: 11 Październik 2014, 09:59 ]
JADYMY Kilka dni w górach, spacery i wspinaczka, ale czas by Matylda nie zardzewiała, do samego Biszkek to radosna jazda ponad czterdzieści kilometrów z górki staram się nie przekraczać pięćdziesiąt na godzinę bo w drodze dziur nie mało. Po drodze odbieram piękną wklejkę z wizą Kazachstanu i szoruję na uniwersytet na wręczanie dyplomów – trochę się spóźniłem bo moi znajomi już dyplomy mieli w ręce. Posadzili mnie obok emerytowanej pani profesor, wykładała matematykę umysł ścisły choć po kilkudziesięciu latach pracy ma pięćdziesiąt dolarów emerytury, ktoś by zapytał jak żyć panie prezydencie, ale studenci nie zapominają o niej, na zimę ktoś kilka worków ziemniaków podrzuci a i barana już poćwiartowanego dostaje. Po ceremonii wszyscy idziemy do parku na karuzele i lody.
Ruszam – nareszcie zostawiam stolicę i chodu w świat baśni.
Około piętnaście kilometrów od Tokmok leży znana na całym świecie wieża Burana, wieża to kiedyś minaret jedyna pamiątka po mieście Balasagun które zostało wybudowane przez Karachanidzi dynastię rządząca w Turkiestanie. Obecna wieża mierzy dwadzieścia sześć metrów kiedyś była dwa razy wyższa ale trzęsienie ziemi w 1900 r zrobiło swoje. Docieram pod wieżę a tu wesele i nie ma szans, nie odpuszczą musisz się napić za zdrowie młodej pary, kurcze jak tak dalej pójdzie to po powrocie na odwyk. Toast i moje sto lat wprowadziło gości weselnych w dobry nastrój od razu chcą Matyldę rozebrać i zaprosić na wesele w roli gościa, udało mi się przekonać, że wieczorem będę przejeżdżał przez ich miejscowość to wpadnę.
Z wieżą wiążą się legendy. Jedna z nich mówi. że w starożytności król potężny i bogaty miał córkę, w czasie narodzin miejscowa szamanka przepowiedziała, że umrze ona w osiemnastym roku życia. Aby ją chronić zbudował wieżę, nikt nie miał prawa wchodzić do wieży oprócz służącej która dostarczała jedzenie. W jedzeniu ukrył się pająk jadowity i przepowiednia się spełnia. Król ze złości zburzył ją i takich bery bojek jest mnóstwo. A te i inne opowieści można usłyszeć w maleńkim muzeum opodal wieży wstęp 1 USA.
Mijam kilka bajorek gdzie dzieciaki kąpią się w brązowej bryj. Z ciekawości wskoczyłem do jednej ciepła woda. Jak później się dowiedziałem starsi przychodzą się kąpać wieczorami bajorka dobre na reumatyzm.
Wioska Czapajew na zakręcie pytam o możliwość postawienia namiotu w ogrodzie, pewnie że tak. Kazub tak ma na imię mój gospodarz. Chatka mała ale czyściutko, częstuje go moja polską konserwą – gulasz angielski, mój gospodarz jest rozanielony. Po zjedzeniu zapytał co to za mięso odpowiedziałem, że konina, nie będę mu robił przykrości, że to świńskie bo było by to po świńsku z mojej strony, ważne że mu smakowało. Ma kilka kur i poletko kartofli, w tym domu kiedyś mieszkało cztery siostry, siedmiu braci i rodzice. Wszyscy żonaci tylko ja jedyny sam zostałem. Mama gdy ukończyłem trzydzieści lat chciała mnie wyswatać z o dwa lata starszą wdową, ale na pierwszym spotkaniu chciała mnie pocałować to się wystraszyłem, że znowu robię coś nie tak, bo w dzieciństwie przyłapali mnie na masturbacji i wyśmiali mnie i do kobiet mnie nie ciągnie. Próbuje mu wytłumaczyć po rosyjsku że u nas się mówiło „bicie konia wzmacnia krew człowiek czuje się jak lew”, ale nie zrozumiał więc klepie go po ramieniu i mówię, że za młodu też mi się zdarzało i tu uśmiech pojawił się na twarzy. A starsi godali, że jak się takie czary wyprawia to włosy między palcami rosną, sprawdzałem i do dziś nic nie rośnie –. Rozbijam namiot w ogrodzie a mój gospodarz przyniósł łózko i będzie mnie pilnował do rana, bo kręcą się tu narkomani.
Pożegnałem mojego gospodarza i w strugach deszczu mknę w kierunku kolejnej doliny Kegeti. Po drodze pozdrawiam pasterzy z ogromnymi stadami baranów. Przy drodze stoją starsze panie i zachęcają bym zatrzymał się w gospodarstwie agroturystycznym i dałem się skusić. Bel-Saz to osada kilka domów i ogromne stada koni. Gospodarz proponuje mi bym został tydzień na leczenie kobylim mlekiem. Taka kuracja to 30 USA za dzień – spanie, jedzenie i mleko. Serdecznie podziękowałem mówiąc, że mam namiot a chory nie jestem, acz marnie wyglądałem. Postawiłem namiot za frii w ogrodzie miedzy dwoma budynkami dla gości a byli to Donganie mieszkają w Kazachstanie a tu przyjeżdżają na kurację. W ramach nic do robienia obserwowałem Kazachów. Ich dzień zaczyna się z pierwszym udojem klaczy. Spokojnym spacerem w kierunku jedynego drzewa w okolicy tam szklaneczka kobylego mleka – kobyła daje ok półtora litra. I spokojnie z powrotem graja w szachy warcaby i śpią jak kocury w wolnych chwilach mieszają w „miechu” to znaczy rękę w spodnie i przerzucają kulki. Większość z nich to faceci po osiemdziesiątce, pytam delikatnie co to za zabawa z jajeczkami i dostałem odpowiedz że codzienne masowanie i przerzucanie klamorów daje do później starości efekty viagry tylko co najmniej jedna godz mieszania, a tam zaczekam do siedemdziesiątki pomyślałem.
Zaprosili mnie na jeden zabieg za darmo więc jeden dzień rozpusty śpię gram w szachy wpije słodkie mleko kobyły i mieszam z dziadkami w galotach bo co ty kryć jak wszyscy to wszyscy, ale całej kuracji bym nie przeżył. Już po południu konno udałem się do uroczego wodospadu Szarkeratma. Zaprzyjaźniłem się z Cabanem, pasterzem dopiero trzy tygodnie temu urodziło mu się dziecko i w jednej dłoni bat w drugiej malucha i kłusem po wzgórzach a maluch szczęśliwy. Dawno konno nie jeździłem więc tyłek mnie boli, ale ta radość oglądania bezkresnych łąk, lodowców. Zapominasz o bólu i tylko wiatr cię otula i słyszysz tylko tętent kopyt. Kolejny dzień to wyprawa nad jezioro Kol-Tor oznacza jezioro umarłych, po drodze kilka wodospadów. Przyjechał właściciel tego sanatorium jest policjantem jak cała jego rodzina, razem jedziemy na łąki po trawę na zimę cały dzień ciężko pracuję. Wieczorem barana zarżnięto i uczta na całego, rano dostaję dwa litry przedniego kumysu i jazda w drogę.
Proponują mi przez przesmyk Szamsi na wysokości 3500 m, mozolnie pcham się pod górę ale nic z tego docieram do pola lodowego i muszę się wycofać droga zasypana śniegiem więc dwa dni w plecy.
Autostrada jak malowana wiedzie z Biszkek – Balykchy. Z jednej strony rwąca rzeka z drugiej metrowe betonowe słupy, osłony więc nie widzę miejsca gdzie rozbić namiot, a mam za sobą z 140 km w nogach z czego ponad 100 pod górę, moja koszulka od poru zrobiła się sztywna od soli i tłuszczu wytapianego z mojego ciała. Mały budynek wszystko wokół niego rozkopane, przed nim stoi facet w niebieskim szlafroku, wygląda jak pacjent sanatorium po zabiegu.
Witam jestem z Polski szukam miejsca pod namiot za chwilę będzie ciemno, gość się uśmiechnął i zaprasza do środka.
Możesz spać z kierowcą karetki, dopiero teraz zauważyłem białe łóżka w kilku salkach. Szpitalik wybudowano na przełęczy Lacszog w połowie drogi nad Ysyk – Kol. Lekarz zaprasza na kolację i wyjaśnia że dużo wypadków na tej trasie i szpital ufundowało jedno z państw arabskich. Karoi tak nazywali lekarza opowiada o swojej rodzinie, pracy w tym szpitaliku będzie cztery dni miał dyżur, pytam kto im jedzenie dowozi, co jakie jedzenie wszystko sami musimy zabrać z domu, jak się trafi pacjent to mamy co jeść bo rodziny zajmują się wyżywieniem.
Mam 6 dzieci więc mam na kogo pracować do tego dwie żony – dwie zapytałem? oficjalnie mamy po jednej, ale jak kogoś stać to bierze kolejną. Ja jeszcze mam dwie, „lubownice” czyli kochanki,- no to jak sobie dajesz radę w sprawach damsko męskich? a z dyżurki dla pielęgniarek wychyla się pani, nie zbyt urodna i mówi z uśmiechem że prorok miał dziewięć.
Spojrzałem na pielęgniarkę i pomyślałem no jak takie to mu współczuje, ale są gusty i guściki i nic mi do tego.
Kładziemy się spać gdy doktor woła, że wyjazd karetki. Od razu zapytałem czy mogę z nimi jechać, ucieszyli się mówiąc że chcieli mi to zaproponować. Jedziemy na sygnale do wioski tam babcia ma sraczkę. Dostaje czopek i kilka tabletek witamina c słyszę, tylko skręciliśmy na główna drogę babcia dzwoni ze sraczką i tak siedem razy w ciągu tej nocy. Po którymś razie pytam doktora po jaką cholerę jedzie do tych sraczek – to mama miejscowego notabla więc gdyby nie przyjechał to szuka j pracy a tak sto pięćdziesiąt dolarów miesięcznie mam. Kilka złamań urwany palec przez lewarek kierowcy tira nie wspomnę. Nad ranem jedziemy do wypadku samochodowego, auto rozbite na chińskich barierach przód skasowany. Rozrywamy blachy dosłownie rękoma. W karetce oprócz tlenu opatrunków był łom, łopata i podnośnik. Samo wyciągnięcie zajęło nam z godzinę. Jeden z pasażerów oskalpowany wisi mu płatek skóry zerwanej z głowy, lekarz podchodzi do niego i pyta czy ma pieniądze – nie słyszy w odpowiedzi – a barany? -też nie -to po h.j piłeś i poszedł do tego co miał barany i jego bada i zakłada szyny na nogi bo obie złamane. Ten oskalpowany nic się nie odzywa i tylko mruczy coś pod nosem obchodząc samochód dokoła. Zrobiło mi się go żal, tym bardziej, że słoneczko wstaje i rana nie wygląda źle. Proszę zespół by go poszyli przy najmniej ten oskalpowany, głupi, zapijaczony łeb, na co lekarz rzucił mi rękawiczki i mówi jak chcesz to go zszyjcie. Pielęgniarka wylała butelkę wody utlenionej i nawlokła igłę ja natomiast naciągnąłem skalp i dawaj na okrętkę przyszyłem spory kawałek. Pacjent co miał barany pojechał do granicy gdzie czekano na kolejną karetkę, która zabierze go do szpitala specjalistycznego. Do jakiej granicy zapytałem -a do granicy bo my mamy swoje rejony i poza ten rejon nie wolno nam jeździć, no a gdyby miał zawał to też czeka, wszystko w rękach najwyższego usłyszałem. Mój pacjent znikł, ciekawe czy przeżył mój zabieg zapytałem pielęgniarkę. Ta tylko uśmiechnęła się.
CDN
Mieczysław Bieniek - Hajer
Łowca przygód, podróżnik, emerytowany górnik z Katowic.
[ Dodano: 12 Październik 2014, 19:42 ]
No nie mogę się doczekać z odpowiedzi jak wklejać wam fotki
[ Dodano: 13 Październik 2014, 14:42 ]
Czwartek 16-10-2016 Gliwice -politechnika godz 18 ul Banacha 3 spotkanie z cyklu ,,HAJER JEDZIE ,, zapraszam w imieniu organizatorów -czyli jadymy po bandzie
[ Dodano: 14 Październik 2014, 08:32 ]
No to powstaje moja stronka www.hajer.com.pl ,oczywiście jestem z wami do samego końca i jeden dzień dłużej
[ Dodano: 20 Październik 2014, 12:06 ]
JADYMY
Na pożegnanie całuję pielęgniarkę w rękę, a ta skacze jak żaba na rozgrzanym piasku i musiałem długo jej tłumaczyć że to nie wyznanie miłości a oznaka szacunku dla kobiet. Radość jej sprawiłem i podaje drugą rękę, kilka razy ustawiła się na sesję zdjęciową.
Z górki, no prawie z górki aż do miejscowości Bałykczy. Po drodze armia Chińczyków, dosłownie armia buduje dalsze odcinki autostrady. Kiwają mi przyjaźnie i często zapraszają na herbatę. Kilku mówi po rosyjsku, a jeden budował autostradę w Polsce ciągnę go za język czy coś więcej powie, ale jak zacząłem zadawać pytania od razu znikł.
Bałykczy to największe miasto nad jeziorem Issyk-Kul osada została zbudowana w 1884 r przez żołnierza emeryta ami carskiej o nazwisku Bachin. Niemniej jednak wcześniej był to ważny punkt na jedwabnym szlaku. W 1907 r mieszkało tu ponad sto rodzin osadę zamieniono w miasto w 1954 dy dotarła tu linia kolejowa. Samo miasto paskudne. Dla miłośników pomników Lenina, czołgów rosyjskich generałów i ważnych osobistości z okresu rewolucji. Ja tylko wysyłam kartki pocztowe acz trudno znaleźć pocztę bo znaczki tylko na poczcie centralnej, a to na zadupiu. Za miastem rozbijam się nad jeziorem robiąc wcześniej zakupy w sklepiku – pytam o bezpieczeństwo, tu lubią turystów i nic ci nie grozi tylko rozbij się nad jeziorem nie w krzakach bo komary cię zjedzą. Wybieram dziką plażę gdzie oprócz damskich majtek wiszących na drzewie, ogromny dąb a na nim figi i majtoszki różnych rozmiarów. Na plażę wpadły barany i od razu do wodopoju zostawiając obok namiotu bobki, po wizycie baranów podjechała dziewczyna i zbiera krzaki na ognisko. To ona mi wyjaśniła sprawę majtek, ten dąb daje siłę i po miłosnych uniesieniach należy zostawić majtki na tym drzewie a potomek pewny, ja swoje zabrałem. Woda zimna, że orzeszki się schowały. Próbowałem na tej wodzie ugotować herbatę, ale smak paskudny bo woda lekko słona. Rano długo czekałem aż namiot się wysuszył, to nauczka by za blisko wody nie rozbijać namiotu.
Issyk-Kul oznacza gorąca woda, jezioro praktycznie nigdy nie zamarza nawet zimą gdzie temperatura często spada do minus 35 stopni. Jest to związane z klimatem ale i gorące źródła jakie tryskają z dna jeziora. Często mówią Rosjanie że to perła Tien szan jest długie na 182 km długości i 60 km szerokości wpada do niego ponad sto rzek większość to topniejące lodowce w najgłębszym miejscu ma 700 m co daje 5 miejsce na świecie. Od 100 lat lustro wody obniżyło się o 5 metrów wiem że w jeziorze żyje z dwadzieścia gatunków ryb. Jezioro to największa atrakcja kraju, latem kto może to nad morze. Z powstaniem jeziora wiąże się kilka bery bojki i według jednej z nich -okrutny chan który sprawował władzę w sposób nad dużym miastem. pewnego dnia zobaczył nad rzeka przepiękną dziewczyną i od razu chciał ją poślubić. Jak to baba zamiast odebrać klejnoty i spokojnie żyć w luksusie to odmówiła i chop czyli chan się „znerwowoł” i zamknął ją w wysokiej wieży, aż zmieni zdanie. Dziołszka uwięziona w wieży płakała gorzkimi łzami, modliła się do nieba by się zlitowało nad nią. I niebo wysłuchało, rzeka płynąca obok wylała zalewając całe miasto wraz z mieszkańcami chanem i dziewicą co to nie chciała i jak tu nie wspomnieć stare przysłowie „skuli pity chop zabity”. Takich bajek jest na pęczki ale my jadymy dalej. Oddycha mi się w miarę równo choć jezioro leży na wysokości 1700 m. Raz z górki raz pod górkę, jutro mam urodziny z tej okazji kupuje lokalne półsłodkie wino z zamiarem wypicia o północy wieczorkiem nad jeziorem. Spotykam trójkę Rosjan na rowerku i tak dołączyłem i jedziemy razem, a naszym celem są gorące źródła Szon Oruktu. Rosjanie wykłócają się ocenę za baseny z mineralna wodą, miejscowi płacą 200 sumów za godz ale oni załatwili za te pieniądze całą noc w tym namioty za darmo. Uff jaka radość ja na liczniku ma ponad 900 km więc zaczynam od basenu z letnią wodą, raj na ziemi. Mięśnie poddają się masażowi wody spadającej z kaskady i kolejny basen z cieplejszą wodą i tak zwiększałem temperaturę ale do basenu z najwyższą temperaturą nie dałem rady. Bałem się że moje orzeszki się ugotują na twardo, a szkoda by było. Wieczorem stawiam wino, ale Rosjanie od razu składają życzenia i wyciągają swoje zapasy w postaci rosyjskiej wódki i spirytusu. Ten ostatni spowodował głęboki sen i kolejny dzień w gorących źródłach z lodem na głowie ku uciesze moich przyjaciół, którzy jak nigdy nic biesiadują kolejnego dnia. Maja pretekst bo piją za moje zdrowie tylko ja cierpiałem. Rosjanie to biznesmen komendant straży pożarnej i emeryt z Władykaukazu. Ludzie o złotych sercach od razu potraktowali mnie jak swojego i razem jedziemy w kierunku Czołpyn Ata.
To nasz Sopot tu odpoczywa Prezydent i elity – widać to gołym okiem bo pięćdziesiąt km przed celem zatrzymuje nas policja bo ktoś będzie jechał drogą. Kto? zapytałem – a to tajemnica, – a o której? tym bardziej tajemnica, – a to mam was głęboko w czarnym miejscu i jadę dalej. Moi Rosjanie też za mną i krzyczę że jak pojedzie kolumna to zjadę z drogi, ale nikt nie jechał. Już w mieście pytam policjanta kiedy ten „ktoś” przyjedzie on sam nie wie czasami czekają trzy dni tamując ruch na drodze, - to masz nadgodziny, a jak cie karmią na takim odludziu? – jak rodzina cię nie zabezpieczy to stoisz trzy dni głodny a bywa i dłużej. Plaże piaskowo kamiennie, ale woda dla mnie zimna. To połowa czerwca, turystów mało bo tu drożej niż na Majorce, a o Egipcie nie wspomnę. Tu warto się pokazać to służy biznesowi i przyjaźni, moi znajomi pytają o nocleg w domku odpowiedz dwieście pięćdziesiąt USA za nockę więc chodu na drugą stronę w kierunku gór tam mamy za darmo. Rozbijamy na łące stawiam namiot i czuję okropny ból w prawej nodze, po chwili mam nogę jak balon. Przyprowadzili miejscowego by mnie zobaczył i od razu powiedział, że to roślina trująco parząca, będzie mnie bolało kilka dni. Roślinka nie wydaje się groźna wręcz zachęca by zerwać, a efekt – nie śpię całą noc i wyję z bólu a na to nie ma lekarstwa. Rano noga jak balon, ale ból przeszedł. Na udzie zrobiły się paskudne bąble. Wracamy do Czałonaty wizyta u lekarza nie jest źle dostaję maść i kolejną bajkę jak powstało jezioro.
Zgodnie z legendą żyła tu dziewczyna o imieniu Czałpyn, była to najpiękniejsza dziewczyna na świecie, oczy błękitne jak niebo i błyszczą jak gwiazdy na nieboskłonie, a piersi że można by wykarmić dzieci z kilku jurt. Jak to zwykle bywa zakochało się w niej dwóch wojowników Ułan oraz Santosz, ta nie mogła dokonać wyboru, a ci jak głupole walczyli o te oczy i piersi między sobą. Dziewczyna wyrwała sobie serce i porzuciła aby nie należało do nikogo, oczywiście zmarła natychmiast, ludzie z plemienia płakali i z tych łez powstało jezioro.
W kolejce do lekarza mi ta bajkę opowiadają – z ciekawością przyglądają mi się co odpowiem na tak krwawą opowieść, piękna bajka prawda? słyszę – ja w odpowiedzi mówię że u nas było by inaczej: dała by jednemu, drugiemu, a za trzeciego bogatego wyszła by za mąż, oj to bardzo nie w porządku z jej strony usłyszałem, to mnie rozbawiło.
Rosjanie proponują wyprawę do kanionu Czon-Ak-Su. Kanion jest długi na 32 km. Już przy szlabanie atakują nas miejscowe dzieciaki z sokołami, orłami na rękę by zrobić sesje zdjęciową za kilka sumów. Nie robię takich zdjęć, bo żal mi ptaków, które powinny szybować po nieboskłonie a nie bawić głupoli. Widać, że to mocno miejsce turystyczne, więc propozycji co nie miara. Jazda konna, trek, spływ rzeką restauracyjki z pstrągami więc kilka razy zatrzymujemy się na posiłki bo ceny dostępne. Dwa dni zajęło nam wdrapanie się nad turkusowe jezioro, ale pogoda wysoko w górach się załamała. Zaczął padać śnieg, grad na zmianę i uciekamy do wioski Samjenowka. Wioska jak wioska słynie z tego że Leonid Breżniew wybudował sobie dacię, ale był w niej tylko kilka dni.
Mieszkańcy dumnie pokazują, że to Leoś wybrał ich wioskę, nie inną. Po drodze mijamy kilka ciekawych miejsc jak osada Swety Mys jest tam kilka klasztorów, a ciekawostką jest to że tam został pochowany święty Mateusz, który zmarł w drodze do Indii w 42 roku po Chrystusie. Moi towarzysze podróży chwytają co rusz gumy w rowerku, jeden pobił rekord w ciągu dnia załapał jedenaście. W końcu przy wlocie do miejscowości Karakoł pożegnanie oni jadą dokoła jeziora a ja w kierunku granicy z Kazachstanem.
CDN
[ Dodano: 22 Październik 2014, 16:43 ]
Ok na www.hajer.com.pl utworzyłem nowy rozdział pod tytułem ,,NA WESOŁO,,czyli po Śląsku zapraszam .
[ Dodano: 27 Październik 2014, 13:42 ]
JADYMY
Czarne ramię – tak nazywa się w potocznym tłumaczeniu miasto Karakol. Do granicy z Chinami to tylko 150 km. Od 1860 roku ważna rosyjska baza wojskowa. Duża grupa muzułmanów zasiliła miasto – to uciekinierzy przed prześladowaniami religijnymi w Chinach. Wiem, że w tych okolicach zmarł na dur brzuszny Nikołaj Przewalski, rosyjski podróżnik. Rozładowane bateria zmusiły mnie bym znalazł „norkę” czyli hotelik dla tych z niskim budżetem i trafiło na „TURKMENISTAN” prawie w samym centrum miasteczka.
Kilka jurt gdzie za 350 sumów w tym śniadanie – lub 250 namiot do tego śniadanie 70sum – 1 euro. Spotykam grupę pięciu osobową z Polski jak to zwykle bywa na pytanie skąd? odpowiedz - z Warszawy, - a ile masz do centrum? - no prawie dwieście kilometrów, ja mam więcej niż dwieście więc Warszawiakiem nie jestem co mnie cieszy. Byli na trekingu w górach ale mają tylko czternaście dni więc mogą mi tylko pozazdrościć.
Większość czeka na jutrzejszy niedzielny targ zwierząt, to największa atrakcja tego rejonu, sam jestem ciekaw bo na takim targu bylem w Chinach w miejscowości Kasz-gar. O godzinie piątej już siadam na rower i jazda na targ, a tam niezliczone ilości koni, owiec, mułów, osłów i krów, a o królikach i świnkach nie wspomnę. Przeciskam się przez tłum odwiedzający bazar, wszystko podzielone, tu owce tam konie, a w innym miejscu na samym końcu sprzedawcy świnek. Ci to tak jakby działali w konspiracji – no tak kraj muzułmański, ale Rosjan nie brakuje i jak bez słoniny pić wódeczkę słyszę od sprzedawcy świnek. A to kują konia – zaglądają w zęby kłótnie przybijania dłoni. Kakofonia dźwięków miesza się z zapachem zwierzęcych odchodów, co kilka metrów sprzedawcy wódki na kieliszki – papierosy na sztuki, sprzedawcy biletów loteryjnych którzy sami nie wiedzą co maja do zaoferowania, a do tego przepiękne góry na horyzoncie dopełniają całość.
Za rower dam ci dziesięć baranów słyszę – no ale co z tymi baranami zrobię jestem z Polski odpowiadam? -no jak to co zabierzesz z sobą, zaczęło mnie to bawić i targuję się już doszedłem do dwudziestu kiedy jeden z mężczyzn przysłuchujących się naszej rozmowie odciągnął mnie na bok i mówi że jeśli podam mu rękę to po rowerku. Zostaniesz właścicielem stada baranów jeśli nie chcesz roweru sprzedać to podaj mu cenę z pięćset baranów to odpuści. Pięćset baranów i Matylda jest twoja, na co mój adwersarz postukał się w głowę mówiąc, że oszalałem bo rozumie gnać do Polski dwadzieścia baranów ale jak pięćset trzeba by pomocnika wynająć a to kosztuje. Jeden z baranków narobił mi kupę na rower i na pożegnanie usłyszałem, że to pamiątka od niego za to że nie dogadaliśmy się.
Jako, że sakwy mam w mocne, więc śmigam po tym cyrku i nadziwić się nie mogę sprzedawcom, obmacuję barany z każdej strony, dla nich baran co ma kuper z tyłu wielkości mojej sakwy jest cudowny. Potem dowiedziałem się, że to sam tłuszcz i on jest najbardziej ceniony. Podeszło jeszcze kilku z zamiarem kupna „Matyldy”, ale przyjaciela się nie sprzedaje odpowiadałem, ale oni tylko stukali się w czoło i mówili „durak”. Trochę białych pokazało się koło dziesiątej rano, to akurat czas dobijania transakcji więc większość stuka kieliszkami, zapalają papierosa, a tam trudno o faceta co nie pije i nie pali wiec i ja z dwa kielonki wychyliłem za udane transakcje. Wracam do miasta po drodze zwiedzam meczet.
Meczet zwany chińskim acz bardziej przypomina buddyjską świątynie w Tajlandii tylko, że tam złocenia a tu na niebieskawy odcień. Meczet w latach 1907-19010 zbudowali Donganie. Zamknęli komuniści w 1933, ale już w 1943 Stalin potrzebował armatniego mięsa więc nie ścigali muzułmanów, a oni ochoczo wstępowali do wojska w wieku czasem czternastu lat. Powiedzieli im, że mogą zegarków nabrać ile się da a i zgwałcić kobietę wroga to nie grzech. Niedziela meczet pusty więc mam czas na podziwianie pięknych kwiatów i zadbany ogród wokół świątyni.
W ramach nic robienia szukam miejscowych atrakcji kulinarnych więc na bazar, tam akurat nic nie znalazłem bo miejscowi podniecają się hamburgerami i kurczakami za to świetny chleb tam maja. Blaszane stragany jak u nas na początku lat dziewięćdziesiątych. Kupuję kilka brzoskwiń i słyszę chiralny śpiew dobiegający z cerkwi, która jest obok bazaru.
Okazało się że to nie kościół a katedra Świętej Trójcy, to rosyjska budowla która została ukończona w 1896. Cała z drewna na podstawie kamiennej – tu mają doświadczenie, bo rejon nawiedzają trzęsienia ziemi. Kiedy komuniści doszli do władzy z katedry zrobiono klub nocny z dansingiem w tamtych czasach tańce były nowością więc katedra żyła i rozkwitała, nie jest to pierwszyzna obecnie w Czechach można potańczyć w byłych kościołach.
Wchodząc do świątyni, widzę ubranych w stroje kozackie mężczyzn i kobiety w dwuszeregu. Palą się świece słychać muzykę cerkiewną, robię kilka zdjęć i dowiaduję się że to przysięga kozaków którzy mają zaszczyt dostać pierwsze nominacie w wojsku kozackim. Kandydat na kozaka podchodził do św. księgi, która była wystawiona przed głównym ołtarzem. Ten fantastycznie wykonany, ozdobiony ikonostasem – najbardziej cennym jest ikona Dziewicy pochodzącej z klasztoru SVETLY MYS niedaleko miasteczka Tup gdzie w 1916 roku wymordowano mnichów. Mówi się, że ikona spływała łzami i krwią odpierając kule komusze. Potem kandydat odczytuje z kartki, że będzie bronił rodziny honoru i ojczyzny. Podchodzi do atamana a ten dotyka go szablą, pop leje święconą wodą i dawaj następnego.
Wychodzę na podwórko i tu znów piękne kwiaty, studnia z cudowną wodą i ikony spoglądające na tych co zażywają tego cudownego trunku, kilka godzin czekam na zakończenie uroczystości, ale dla mnie to nie czas stracony bo chcę dowiedzieć się skąd ta tradycja i o jaka ojczyznę maja namyśli wypowiadając słowa przysięgi. Kościółek piękny w kolorze żółtawo złotym z pięknymi złotymi kopułami.
Kozacy wychodzą na pamiątkową fotografie więc podchodzę do Atamana z pytaniem czy mogę sobie zrobić z nimi pamiątkowe zdjęcie, podchodzi Ojciec Władimir z pytaniem czy Rosjaninem jestem?- odpowiadam że Polakiem i od razu dostaję zaproszenie na obiad z Kozakami. Stół zastawiony wszelkimi dobrami, ale generalnie serwowano świninę ku mojej uciesze – swojskie kiełbasy, szynki i wyroby pyszne zajadam się pasztetami. Czasami wznoszą toast za przyjaźń między narodami i jak tu nie wypić, biesiada trwała do późnych godzin nocnych, ale mnie intrygowało za jaką ojczyznę ci kozacy chcą zginąć i w końcu Ataman odpowiedział jak to za jaką Kozacy mają tylko jedną ojczyznę to Rosja. Reszta na www.hajer.com.pl
Menadżer gasthaustu mówi tylko o Oli Dzik, a Ola to A Ola tamto, tym bardziej mi miło bo Olę znam osobiście i zawsze trzymam kciuki za tą młodą damę, obserwuje jej poczynania.
Dwa dni w Karakal to o jeden za dużo, zakupy zapasów w góry i jazda w kwiatowa dolinę, po drodze spotykam zabawnego Włocha. Śpiewał mi arie operowe więc prowadziłem rower po płaskim a kiedy zaczęły się górskie podjazdy lepiej jechać niż pchać, bo na bagażniku z trzydzieści kilo najmniej. Leje jak z cebra buty obkleiły się błotną mazia i rower nie daje rady jechać, bo co chwile wyciągam go z błotnej mazi.
Znalazłem jurtę, pusta nikogo nie było i tam schowałem się przed oberwaniem chmury, ale po chwili wpada chmara dzieciaków. Od razu rozdałem słodkości pokazałem kilka masek by ich rozśmieszyć, śpiewają mi piosenki i pytają czy mogą dotkną mojej brody która zrobiła się gęsta i swędzi mnie, że postanowiłem ogolić się.Dzieciaki pchają mój rower aż do przełęczy tam gliniana droga zmieniła się na szutrową i przede mną ukazała się kwiatowa dolina. Niestety zmiana klimatyczna więc jeszcze kwiatów nie ma, ale za to soczysta łąka aż miło. Rozbijam namiot przy rodzinie, która na okres letni wynajmuje jurty i tam odpoczywa, mają wypożyczone konie. Wieczorem zaprosili na kumys i opowieści. Jedna z pań uśmiecha się do mnie, ciągle pyta o Polskę aż zapytałem dlaczego ją tak wszystkie informacje o moim kraju cieszą.
Jestem Kirgizką ale dłuższy czas pracowałam w Moskwie i wpadłam w sidła narkotyków, byłam na dnie ale poznała swojego męża i wróciła wyleczyła się i teraz jest szefową organizacji podobnej do Monaru. Była już w Polsce kilka razy bo nasze wzorce przeniosła do Biszkek, obiecuję że w drodze powrotnej na pewno ja odwiedzę.
Jest gitara ognisko baranek na ruszcie i w końcu „STOLICZNAJA”.
Wieczysław dawaj z nami jedziemy nad wodospady, mały bul głowy ale szybka kąpiel w lodowatej rzece i jestem na nogach. Dosiadam konia i jazda po malowniczej dolinie, ścieżkami nad przepaściami a widoki, że zapiera dech tym bardziej że koń mój kilka razy potknął się wiec już się widzę jak spadamy.
Konie zostają a my wąską ścieżką w dół po glinianej dróżce, co chwilę poślizg bo buty rowerowe. W końcu jest piękny, szumiący, spienione białe woda a ma z osiemdziesiąt metrów. Jeden ze znajomych rozbiera się do rosołu i wchodzi pod lodowatą wodę. Mieczysław dawaj, co robić wyskakuje z majtek i pod wodospad, o mało zawału nie dostałem woda lodowata, że tylko przez moje ciało przeszły szpile lodowe, ale po pewnym czasie zrobiło się ciepło. Kolejna przygoda za mną będę ja długo wspominał. Po godzinie jesteśmy pod trzema domkami -to domy kosmonautów słyszę tu odpoczywali po lotach w kosmos. Tu był i wasz generał słyszę teraz to obiekty wojskowe ale udostępnione dla bogatych Rosjan jak i naszej elity. Kucharka, która była na etacie armii radzieckiej opowiada o czasach świetności tego miejsca. Miło było ale na mnie czas i z powrotem na hamulcach aż do pierwszej wioski, po drodze zatrzymują mnie dwie dziewczyny, pytają z jakiego kraju jestem z polski odpowiadam na co one wyciągają książkę i na odpowiedniej stronie dostałem tekst po polsku że witają mnie świadkowie jehowi.
Dziewczyny ładne, mile ale to nie czas na rozważania religijne więc żegnam się grzecznie.
Śmigam do doliny siedmiu byków, skały tworzą tutaj urwiska z czerwonego piaskowca, a jest i kilka legend. Pewien chan szukał zemsty za kradzież żony, spotkał szamana któremu przypalili podeszwy za udzielenie rady, a ten doradził by chan znalazł żonę i zabił ją i miałby zwłoki do swojej dyspozycji. Dziewczynę odnaleźli i wydano ucztę na jej cześć gdzie zarżnięto siedem byków a przy okazji dziewczynę pchnięto nożem. Z serca wypłynęła krew w takiej ilości że strumień zabrał siedem ofiarnych byków, padlina zamieniła się w skały. Legenda nic nie mówi o dziewczynie. Jeszcze do wioski mam daleko a tu nalot młodzieńców z puszczykami, orłami i wszyscy zakładają mi te cuda na głowę, na szyję bym tylko cyknął zdjęcie i zapłacił. Siadam z nimi i słyszę, że z bykami było inaczej. Byki a było ich siedem terroryzowało okoliczne wioski i bogowie się wnerwili i zamienili je w kamienie.
W końcu docieram do Jeti-Oguz, jest jeden sklep i sanatorium. Robię zakupy na kilka dni i nocleg na terenie sanatorium, nikogo nie pytałem o zgodę. Kąpiel w tutejszych solankach stawia na nogi, a jeszcze masaż w wykonaniu nie dzikiej Tajki a starszego Kirgiza, który wiedział które mięśnie mnie bolą, a przy okazji nasłuchałem się różnych porad jak unikać skurczy, ale i tak wyszło że najlepsze są tabletki. Poranek nieciekawy, boli mnie wszystko a w dodatku leje jak z cebra, wiem tylko że muszę wdrapać się na wysokość 3400 i to z Matyldą, nie ma plecaka by zabrać sprzęt a rower zostawić. Nie ma wyjścia mokry namiot poskładałem i w drogę. Początkowo droga szutrowa i po jednej i drugiej stronie drogi radosna twórczość w postaci ogromnych zbiorników obłożone to wszystko watą mineralną która wiatr rozsiewa i dziurawe rurociągi z których tryska woda.
Zaczynają się serpentyny i deszcz coraz mocniej daje się we znaki. Pod drzewem jest ławka więc zakładam jeszcze na cebule kilka warstw ciepłych ubrań, bo zaczął deszcz przeobrażać się w śnieg, zasypiam ze zmęczenia. Po południu zaczynam wdrapywać się pod pierwsze serpentyny, no w sumie łatwo bo to tak mniej więcej na przełęcz salmopolską w Wiśle, z tym że różnica że tam asfalt a tu błoto opatulało koła i buty. Nie ma szans na jazdę ani pchanie, rozbieram sakwy i wnoszę Matyldę, sakwy na trzy razy i na przełęczy rozbijam namiot, sypie śniegiem za to mam fajny widok na dolinę – zupka z tytki i zasłużony sen. Poranek przywitał mnie słoneczkiem i śnieg stopił się szybciutko więc w drogę. Jest jeden odcinek płaski więc pomykam, ale szczęście mnie opuszcza bo wyrosła ściana przede mną. Trudno robię dziesięć kroków i czekam aż serce i płuca się uspokoją… i dalej i dalej.
Wieczorem wygramoliłem się na przełęcz, prawie słoneczko zachodziło i tu cudowny widok zastąpił zmęczenie. Jest schronisko prowadzi go Ukrainiec Walery. Od razu dostałem herbatę i setkę mocniejszego trunku, za 200 sumów mam hetkę z kominkiem i mokrym drewnem które za cholerę nie chciało się palić. Walczę jakiś czas z ogniskiem, ale tylko dym a ognia nie widać więc zakopałem się w moje puchy i nocka minęła. Nad ranem dokooptował Niemiec z Aachen. Dotarł w to miejsce idąc całą noc ten miał zapałki szturmówki i naftę więc ogień szybko się rozpalił, cały dzień zszedł mi na praniu suszeniu i zbieraniu informacji. Wieczorem dotarli Rosjanie z Leningradu więc razem idziemy do łaźni, tu nowość bo działa światło z baterii słonecznych, basen ma z 5-3m z gorąca wodą. Obok płynie rzeczka, której źródełko jest w lodowcu więc jak to Rosjanie wyskakują z basenu i dawaj do rzeki. Namówili mnie na tą kuracje więc jak szybko wskoczyłem do rzeki to jak kocur wyskoczyłem, w ciepłej wodzie wolałem orzeszki moczyć. To Ruscy podpowiedzieli mi wyprawę nad turkusowe jezioro, które leży na wysokości 4000. Walery wytłumaczył mi, że mam iść wcześnie rano jak jeszcze ciemno bym zdążył przed nocą wrócić. Dwie godziny pójdziesz prosto i skręcisz w prawo tam sześc godzin pod górę i proste jesteś na miejscu, paniał? -paniał odpowiedziałem i w drogę.
Po półtorej godzinie idąc wzdłuż rzeki natknąłem się na pasterzy co akurat krowy wydoili i dziwna maszynka, podobną do młynka na kawę robią masło. Od razu herbata z masłem, pycha do tego słodki placek z masłem. Od prastarzy dowiaduję się, że jest ścieżka i mam się jej trzymać i faktycznie skręcam w prawo i wspinam się przez lasek z drzewami iglastymi, gubię kilka razy drogę, ale za każdym razem wracam nad rzeczkę i odnajduję szlak. Wiem że jak drzewa się kończą to jestem na wysokości 3500 więc zostało 500 w pionie i na miejscu. Pastwiska i na nich pasą się krowy, konie o dziwo nie było baranów. Szlak rozdzielił się na trzy i gdzie teraz, pal sześć idę prosto. Po godzinie widzę że troje ludzi siedzi na kamieniu.
Moskwiczanie – geodeci, maja z sobą specjalistyczny sprzęt do pomiaru gór, coś w rodzaju aparatu fotograficznego zamiast obiektywu kula. Idą na przełęcz pomierzyć kilka górek, dobrze że ich spotkałem sam bym tam nie dotarł, a tak prawdę mówiąc chciałem się wycofać bo przed zmrokiem nie miałbym szans na powrót. Rosjanie namawiają mnie bym nie poddawał się a spanie mam u nich w bazie. Maszerujemy, ostatni odcinek był najtrudniejszy, bo drobne kamienie jak bym wchodził na wulkan w Indonezji. Dwa kroki do przodu i jeden z powrotem, a i czasem zjeżdżałem kilka metrów w dół. Przed szczytem nawis śnieżny więc siekierkami wycinają schody w lodzie, jeden podaje mi rękę i już jestem na ponad 4 tys, dech mi zaparło nie wieżę, po niżej turkusowe jezioro pokryte cieką tafla lodu otoczone białymi szczytami, za nami szły dwa psy więc pomagamy pieskom wdrapać się na przełęcz. Ale bajka robię zdjęcia nie mogąc nacieszyć się cudownym widokiem do szczytu mamy jeszcze z 100m ale to już betka.
cdn
zdjęcia na
www.hajer.com.pl
[ Dodano: 13 Listopad 2014, 08:22 ]
JADYMY To tylko 100 m w pionie na szczyt, grań wąska na szczęście nie oblodzona. Rosjanka myka jak sarenka, znika mi co chwile za skałami, staram się utrzymać rytm więc noga za nogą a w płucach ciut mniej tlenu. Przed szczytem moja partnerka zakłada piękny kapelusz i prosi o zdjęcie na szczycie. Trochę mnie to bawiło no bo jak, kapelusz z dużym rondem na szczycie, no tak kobiety inaczej szczytują. Rozstawianie aparatury zajmuje im trochę czasu i sam pomiar to z godzinę. Tania tak mam na imię szefowa projektu miła dziewczyna częstuje mnie owocami suszonymi.
Razem podziwiamy góry i śledzimy grupę kolejnych wspinaczy. Ci obładowani do granic możliwości, gdy doszli do przełęczy jeden z nich mówi że ma w plecaku z 45 kg dźwigam i faktycznie ciężar nie mały. Ten z ciężarami to miejscowy, niesie bagaż pary Duńczyków. Ci tylko aparat fotograficzny i dobry humor. Robimy herbatkę na wysokości czterech tysięcy z śniegu leżącego na przełęczy. Postanowiono, że wracamy nową drogą, czyli polem lodowym. Dość stromo wiec zapieram się nogami ale wpadam w poślizg i ratuje się rękoma, ale nic to nie daje nabieram prędkości czuje ból w rękach a raczej w opuszkach palców bo zdarłem naskórek, zatrzymuje się na stercie drobnych kamieni, pomyślałem tylko, że to tylko łacha lodu a co by było na lodowym polu, oj gupolu gupolu.
Nockę spędzam w bazie rosyjskiej. Jest wesoło robią mi opatrunki na paluszki, ale nie śpimy i śpiewamy do białego rana przy trzaskającym ognisku i trunkach rozweselających.
Mili ludzie wymieniamy adresy i mam zaproszenie z nimi za Ural zobaczymy. W drodze powrotnej zatrzymuję się w jurcie na chleb z miodem i kumys, tu dowiaduję się że właścicielka stada wynajmuje pięć tysięcy hektarów ziemi i za to płaci dzierżawę w wysokości 1 USA. Ale pracy im nie brakuje, tysiąc baranów ponad 100 krów o koniach nie wspominają. Syn na studiach słyszę więc połowa stada baranów pójdzie na naukę ale dobrze jak zostanie urzędnikiem to rodzina odbije i wyjdziemy na swoje. Dostaję na drogę ser wysuszony na kamień dziwny lekki jak węgiel drzewny ale jak ugryziesz kawałek połączony z śliną rewelacja.Piękna pogoda więc mknę w kierunku granicy z Kazachstanem, droga coraz gorsza niby asfalt zmienia się w dziurawy szuter i później w glinianą drogę gdzie często pchałem rower bo jechać się nie dało. Dopiero przed wioskami z dwieście metrów droga zmieniała się w równe miejsce. Przy drodze dziaduszki siedzą i obserwują życie wioski -pan, tu mieszkali Polacy słyszę ale -wszyscy wyjechali ta mieścina nazywa się JURGALANG jest jeden sklep ale w nim nic nie ma trochę słodyczy i to wszystko. Wydrapać się trzeba na kolejną przełęcz, ale z tyłu widzę że mknie kolejny na rowerku, okazało się że to nie kolejny a kobieta przedstawia się, że jest z Australii i jedzie do Mongolii centralnej.
Pod przełęcz jedziemy razem jest już późno po południu więc namawiam ją by razem przed przełęczą rozbić obóz, słyszę tylko ze ona boi się tubylców i woli dotrzeć do granicy w tym samym dniu a w dodatku tu grasują wilki dodaje. Widzę że pod przełęczą zsiada z rowerka i pcha. Kręcę się po okolicy, a raczej po ruinach kołchozu i tu naszedł mnie miejscowy zaprasza do siebie, on konno ja rowerem. Kiedyś to tu dziesiątki tysięcy baranów się pasło tysiące koni ale jak sojuz się rozleciał to padły kołchozy, -to co ty tu robisz? zapytałem. Właściciel tych ziem mieszka w stolicy a ja jemu pilnuję barany i krowy. Na ścianie domu wiszą brony i narzędzia rolnicze, -dojenie i zaganianie krów baranów zajmuje nam kilka godzin, ale ja mam radochę, jestem w swoim żywiole, pracuję przynoszę wodę z strumienia myje cycuchy krową pomagam je pętać przed udojem. Kolacja to mleko i trochę sera, moi gospodarze wstają o czwartej nad ranem więc zabieram kawałek sera i na apartamenty.
Fajnie mam, dostaję pokój pusty, w oknach zamiast szyb jest folia a dodatkową atrakcją były myszy, które całą noc harcowały nie dając spać. Częstuję je serem więc sprowadzają na ucztę znajomych i przyjaciół. Byłem zdziwiony ile myszy może pomieścić tak mały domek. Kiedy wstałem w domku nikogo nie było tylko na
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum