Wysłany: 8 Sierpień 2013, 16:01 Gdzie jest chłop ?
Ludzie - ktoś może ma jakąś informację co się dzieje z naszym kolegą Mieciem Hajerem ??,
Zjedli go już w jakimś Bantustanie ??? , bo jakoś długo się nie odzywa .
Wysłany: 21 Sierpień 2013, 10:13 Jest ! znalazł się !
Ostrzeżenie - nie chodźcie na Wałek po zmroku ,podobno grasuje tam dziwny osobnik
Mieciu.jpg Dziwny osobnik
Plik ściągnięto 57811 raz(y) 22,25 KB
hajer
Dołączył: 27 Maj 2006 Posty: 57 Skąd: katowice
Wysłany: 21 Wrzesień 2013, 09:50
JADYMY Szukam trasy rowerowej na Rosję – taką by być odkrywcą – zdobywcą. Jest znalazłem Murmańsk – Soczi. Trasę tą czasami robią na motorach, rowerem nikt się nie odważył, dodatkowa motywacja to olimpiada w Soczi.Przygotowania – dałem ogłoszenie w internecie, że poszukuję partnera na wyprawę. Po kilku wyprawach z ,,Oj tam-Oj tam”, obiecałem sobie że już tylko sam z sobą i z rowerkiem w trasę. Informacje o Rosji i bezpieczeństwie spowodowały, że jednak poszukam partnera-partnerkę. Na ogłoszenie odpowiedział Tomek z Krosna właściwie mój rówieśnik starszy o dwa lata. Mam znajomości w Komitecie Olimpijskim więc o wizy się nie martw pomogą nam, słyszę w słuchawce. Na wszelki wypadek napisałem list do Prezydenta Putina. WP PREZYDENT PUTIN MOSKWA KREMLI. W marcu odpowiedz, że mam przyznaną wizę na zaproszenie komitetu olimpijskiego. Super się składa bo przed wyprawą musiałem kilka dni poddać się badaniom w szpitalu więc osiem dni przykuty do szpitalnego łóżka w tym święta Wielkanocne. Za oknami wiatr śmigał moi koledzy na deskach na jeziorze śmigają a ja czytam o Rosji czytam -tu zabili tu okradli, straszą na portalach internetowych.
Rower tym razem “Dobre Sklepy Rowerowe ”poleciły rower Dexter 29. Trochę obaw miałem bo opony szerokie takie balony, ale w Rosji czekały mnie bezdroża, zapakowałem jedną oponę składaną do sakwy, dętki i części rowerowe.
Ruszam początkiem maja więc wiem, że czekają mnie śniegi i mrozy. Kupuję śpiwór puchowy i kurtkę w firmie Machowski - rewelacja śpiwór dowiozłem do Polski natomiast kurtka się spaliła w pożarze ale to w dalszej części opowiadania. Gary, gaz, bielizna termiczna, wszystkie klamory zapakowane i okazało się że rowerka podnieść nie mogę. Mój przyjaciel -serwisant rowerowy M Kosowski z Imielina, próbował podnieść rower i za głowę się złapał -Hajer obawiam się ze coś padnie, bagażnik nie wytrzyma połowę wyrzuć słyszę. Ale co wyrzucić? filtr do wody? na północy odcinki po 300 km bezludzia, cieple kalesony jak są opisy że w czerwcu -10 stopni?
Wizyta w konsulacie w Krakowie i mały zgrzyt, dostajemy zaproszenie Komitetu Olimpijskiego Rosji i słyszę opłata 150 zł. No jak pytam zapraszacie mnie i co mam wam jeszcze płacić? młoda dziewczyna, śliczna ruda Rosjanka trochę się zmieszała gdy mówię jej, że to tak jak bym ją zaprosił do domu na obiad i po obiadku na deser wystawiam rachunek, trochę głupio prawda. Zawołała szefa ten bezwzględnie płacisz wiza jest za tydzień, nie płacisz nie jedziesz. Wiem, że nie ma sensu kłócić się w ambasadach Rosji, to z doświadczenia z ambasadą w Erewaniu. Ruda uśmiecha się wiec zagaduję, że w ramach uprzejmości zapraszam ją na obiad, grzecznie odpowiada że jest zajęta miesiąc temu wyszła za mąż. Moja wizyta po tygodniu w Krakowie, odbieram wizę ważną jeden rok od daty wystawienia, mam wychodzić z konsulatu a tu “ruda” halo proszę pana – pan wie że na terytorium Rosji może pan przebywać trzy miesiące, po tym okresie musi pan opuścić Rosję i w drugim półroczu może pan wjechać na kolejne trzy miesiące. Rosjanie nie mają jasnych czytelne przepisów o czym sam się przekonałem.
Ruszam w strugach deszczu jeszcze zdjęcie w centrum Katowic i wizyta w “Dobre Sklepy Rowerowe” i ruszam w kierunku Radomska w strugach deszczu zimno dmucha, no dobry trening przed tym co mnie dopiero czeka. Po drodze odwiedzam przyjaciela Przemka i jego klub “BODYGARD w Gomunicach. Dla mnie to kultowe miejsce i niesamowity człowiek który organizuje koncerty, ściąga do Gumonic sławy Polskiej sceny muzycznej. Dla mnie to magiczne miejsce, same grafiki na ścianach na sufitach robią wrażenie, a i Przemek to człowiek któremu można zaufać.
Pierwsze 136 km za mną, docieram do Spały, ulewa więc inwestuję w Fundusz Wczasów Pracowniczych tam nocleg wywalczyłem za 40 zeta w domu o nazwie “MIŚ “. Typowy wystrój jaki pamiętam z wczasów z lat osiemdziesiątych. Wracają wspomnienia bo takich ośrodków kopalnia w której pracowałem posiadała kilka, jedyną różnicą było to że teraz w pokoju jest telewizor. Pod Warszawą spotykam się z Tomkiem i tu łączymy siły. W planach było kilka miesięcy razem, okazało się że wytrzymaliśmy kilka dni z sobą. Wąs jak u szlachcica z książek Sienkiewicza, rower - rama trzydziestoletnia, ale za to nowe opony, bagażu dwie cienkie sakwy, trochę mnie zaskoczył tym bardziej z e mamy jechać w mrozach
Warszawa - śpimy u wydawcy moich książek, zaproszenie na obiad i robi się pogada. Odwiedzamy po drodze “Komitet Olimpijski”. Siedziba komitetu pięknie położona nad Wisłą. Spotykamy się z Panią Eweliną, która miała ogromny udział w pomocy Tomkowi z wizą. Gdy wjechaliśmy przeszkloną windą na pierwsze piętro, przy stoliku siedzi nasz mistrz w chodzie Robert Korzeniowski. Tomek widząc mistrza od razu do niego – dla czego nie odpisałeś mi? nasz Mistrz mówi, że nie kojarzy Tomka. Jak to nie poznajesz ja dałem ci płytkę ze zdjęciami w Krośnie i czekałem na opinię. Pan Robert -ja w Krośnie byłem ale siedem lat temu, no właśnie już siedem lat czekam donośnym głosem krzyczy Tomek. Na szczęście ktoś poprosił naszego Mistrza. Zdjęcie pod flagą olimpijską kilka ciepłych słów na drogę i wychodzimy. Mamy szczęście pod gmach podjechała ekipa Hołowczyca, szykują się na kolejny Dakar. Tomek jak się dowiedział że jedna z maszyn pali siedemdziesiąt litrów na sto kilometrów atakuje jednego z uczestników -”za nasze pieniądze jedziecie nie macie wyników” i sypie epitety z rękawa. Panie odczep się Pan ode mnie ja tylko jestem pilotem za kilka minut przyjedzie Hołowczyc wylej pan swoje żale na nim. W miedzy czasie widzę wychodzącego Korzeniowskiego, Panie Robercie mogę poprosić o fotkę? no pewnie, fotka i krótka rozmowa i aż gwizdnął gdy usłyszał plan.
Tomek walczy w z ekipą na Dakar. Tomek dawaj jedziemy dalej opie…lisz Hołowczyca w drodze powrotnej, szkoda czasu. Dotarło do niego i ruszamy w drogę. Próbuję z Tomkiem ustalić plan jazdy i umówić się jak się komunikować, rozkład dnia ustalić, ale nie ma szans. Mruczał tylko coś pod nosem ja nic nie rozumiałem.
Kierunek Suwałki słoneczko prześwituje zza chmur robi się cieplutko. Tomek naciska bym pozbył się części bagażu więc uginam się i wysyłam pięć kilo ciepłych ubrań do domu – jak żałowałem tej decyzji. Jedziemy ścieżkami rowerowymi i drogami łata na łacie, a między łatami dziury, mijając wioski i resztki budowli po PGR, przygnębiające widoki. Pod sklepami panowie z butelkami taniego wina, Tomek wdaje się w każdym takim sklepiku w dyskusję. Panie za komuny to żyliśmy, praca była, deputaty- premie- pieniądze a teraz tylko picie zostało słyszę. Nic się nie opłaca robić. Kiedyś Panie świniarnie, cielętniki silosy ze zbożem, to się troszkę tego zwinęło a to paliwo spuściło… to znaczy kradliście? - no nie kradliśmy to było za komuny, czyli nasze wspólne więc braliśmy swoje... Tomek jak wodzirej na weselu między nimi przyklaskuje. Zapytałem któregoś wieczoru co tak walczysz z każdym napotkanym pod sklepem obdydołkiem? – urodziłem się na gospodarstwie i ciężko pracowałem od małego. U nas góry i każdy po trzy hektary i wszystko koń obrabiał ile ja potu wylałem a jak przyszło do dzielenia majątku to rodzeństwo dostało ziemię a ja nic. Teraz wydzierżawiłem kawałek ziemi i wybudowałem wioskę indiańską i w niej mieszkam Jak to wioskę pytam? normalnie namiot jak Indianie i tam mieszkam, nie mam zameldowania adresu… Jeśli ktoś z urzędników się czepia to pokazuję flagę USA i mówię że znajduje się na terytorium obcego państwa z reguły odpuszczają.
Zielono, a to bociek, a to ptactwo cisza i tylko szum opon, morze traw Tomek klnie bo jedziemy piaszczystą drogą on na cienkich oponach co chwilę zapada się w piachu mnie idzie super bo opony szerokie. Pierwszy raz w okolicy Suwałk i tak pięknych łąk kolorowych miejsc nie widziałem w całej Europie.
Wieczorkiem szukamy miejsca na rozbicie namiotu nie jest to takie proste, dokoła mokradła masy komarów. Zatrzymałem się pod nowym domem, słucham o co chodzi? zapytała Pani wychylając się z okna. Chcieliśmy rozbić namioty u pani było by super bo sucho, zawołała męża i bez problem rozbijamy obóz. Obok domu nowoczesna obora i silosy na paszę. Andrzej, bo tak ma na imię nasz gospodarz, zaproponował gorącą kąpiel w budynku socjalnym w oborze. Dla mnie obora zawsze kojarzy się ze smrodem brudem, a tu kafelki czyściutko, krowy akurat jedzą kolację. Aby zwiedzić oborę trzeba ubrać się w kombinezon. Wszystkim kieruje komputer za pomocą przycisku, gnojówka spływa i w taki sam sposób obornik podajniki do paszy, dojenie krów wszystko automat. No to masz, luz maszyny za ciebie pracują a ty pieniądze liczysz. Ha -uśmiechnął się gospodarz wstaję rano o czwartej a kładę się spać po jedenastej w nocy. Ukończył UW z tytułem Magistra ekonomi i zarządzania, żona studiowała pedagogikę. Poznałem ją na wiejskiej zabawie i tak razem już kilkanaście lat dwójka dzieci. Z bratem mamy gospodarstwo po rodzicach, kiedy unia dała kredyty postawiliśmy na mleko i krowy, cielaki. Ukończyłem kurs w Holandii i wybudowaliśmy za kredyty nowoczesne gospodarstwo jeszcze dziesięć lat i mogę pomyśleć o wakacjach z rodzina, na razie kredyty do spłacenia. Połowę czasu zajmują papiery -wypełnianie składanie wniosków rozliczenia, makabra w czasach gdy wszystko można by załatwić przez komputer, ale nie urzędnicy nie odpuszczą nasz kraj zakochany jest w stosach papierków i czym więcej tym mniej ludzie mniej pojmują o co chodzi więc jeszcze trzeba się uczyć prawa interpretacji nowych przepisów, to chore ale co robić. Mam sześćdziesiąt hektarów ale to mało drugie tyle dzierżawię od okolicznych psełdo rolników. No to nie lepiej dokupić ziemi zapytałem? Pewnie że bym dokupił, ale unia wypłaca pieniądze do każdego hektara więc ludzie biorą pieniądze, ja im dokładam za dzierżawę i siedzą pod sklepami z tymi po PGR i wspominają lepsze czasy popijając tanim winem.
Rano żegnam się z Andrzejem życzę mu powodzenia. Tomek nie w sosie mruczy coś pod nosem, co cię ugryzło? zapytałem, ciekawe gdzie ukradli pieniądze na taki sprzęt, widziałeś te traktory te maszyny to miliony. Nie wszyscy muszą u nas kraść odpowiadam, chłopak ukończył studia zna języki i wie jak dostać kredyt i jak gospodarować, fakt milionowe kredyty ale spłaci nie musi kraść. Nie wiem czy przekonałem mojego adwersarza bo do wieczora nie odezwał się słowem.
Droga do granicy z Litwą mijają nas tir za tirem, jeden się zatrzymał i słyszę Hajer to ty? no nie to ty, z za kierownicy wyskakuje Basia uściski buziaczki.Mateusza i Basie poznałem w Londynie przy okazji wizyty u mojej córki Justysi. Mieli firmę sprzątająca biura więc szło im nie najgorzej marzenia plany, przerwał los zmarło im dziecko, ukradli im samochód ze sprzętem więc zabrali oszczędności i powrót do kraju. Basia odziedziczyła po rodzicach działkę nad jeziorem, agroturystyka to pierwszy pomysł jaki im przyszedł do głowy. Walka z urzędami papierami, pokonał ich kupili tira i śmigają na trasie Polska- Anglia-Rosja. Początkowo zatrudniali kierowcę, ale to były koszty i to nie małe więc Basia zrobiła uprawnienia i razem ciągną wózek. Przez Rosyjskie większe miasta jedzie Basia bo mniej łapówek wymuszeń, zresztą sam się przekonałem ale o tym w dalszych relacjach. Informacje z pierwszej ręki o cenach, o policji wszystko skrzętnie staram się zapamiętać.
Długie godziny przy ognisku spowodował, że ruszamy dopiero w południe. Sąsiadem nie daleko jest Prezydent Komorowski, kiedyś często odwiedzał swój domek letniskowy teraz nawał pracy więc tylko ochrona tak zw borowiki siedzą i pilnują posesji. Prezydent z Żoną fajni ludzie zawsze miłe dzień dobry, spacerują i gdyby nie ochrona to nikt by nie wiedział że takiego sąsiada mamy. Pięknie tutaj Basiu to miejsce gdzie bym się na wakacje wybrał, no tak powiedz to urzędnikom stawiają kłody pod nogi, spłacę tira i prawdopodobnie wyjedziemy z kraju, poddajemy się szkoda zdrowia i nerwów. Mateusz - przykro mi bo to piękne miejsce. Po drodze jedziemy pod dom Prezydenta ochrona nakazuje nam odjechać z drogi robię zdjęcia domu i kieruję się w stronę granicznego Przejścia z Litwą.
Na liczniku 779 km a więc witaj Litwo. CDN
[ Dodano: 21 Wrzesień 2013, 10:53 ]
Jak dodawać zdjęcia
hajer
Dołączył: 27 Maj 2006 Posty: 57 Skąd: katowice
Wysłany: 8 Październik 2013, 17:28
JADYMY
Granica z Litwą to kilka wiat, skromne budynki celników, odmiennie niż na granicy między Słowacją – Czechami gdzie na kilka dni przed otwarciem granic oddawali nowoczesne budynki z całą infrastrukturą, a dzisiaj stoją puste i straszą – Poczekajcie na szlabany i znowu będziecie czekać w kolejce z dwadzieścia cztery godziny na odprawę celną. Do dziś krążą legendy o majątkach jakie urosły na tych szlabanach, oby nigdy już nie było powtórki z rozrywki na granicach. Wymieniam osiemdziesiąt złotych na lity i mam ich w kieszeni sześćdziesiąt.
Litwa przy granicy niczym się nie różni od widoków widzianych w Suwalskim, jeziora, łąki, żółte pola z rzepakiem aż szklą się na tle niebieskiego nieba. Próbuję z Tomkiem dogadać się co do tępa i jak poukładać nasze relacje, ale zbywa mnie wiec zagaduje “wiesz umówmy się że kto pierwszy wstanie ten robi pobudkę, jeśli będzie skrzyżowanie z głównej trasy to czekamy na siebie, to nie jest potrzebne bo jedziemy razem” ok ucieszyłem się z takiej odpowiedzi.
Miejscowość Kaszedaty niczym nie różni się od małych wiosek. Tomek załatwia noclegi, ale nic z tego nie wychodzi, mam już doświadczenie najlepiej odjechać kilka kilometrów od głównej trasy i jest o wiele więcej szans na gościnę. Przekonałem mojego partnera i tak przyjął nas na swojej działce Linkin gospodarz, tak ma na imię. Kiedyś mieszkał w Wilnie, ale jak się wszystko zmieniło sprzedał mieszkanie i kupił działkę, a raczej stare gospodarstwo wyremontował. Na działce były mokradła więc jest jeziorko w których ma ryby, żaby kumkają a za razem wylęgarnia komarów o czym się przekonałem wieczorem. Jest sobota do naszego gospodarza zeszli się sąsiedzi z wizytą a i nas zaprosili. Czym chata bogata, na stole grzybki, kiełbasa, słonina – pyszna, taką jak pamiętam z wojska gdy byliśmy na poligonach taką nas karmili. Pytania -pytania ze strony gospodarzy czyli jak żyje się na Śląsku, bo oni najdalej byli w Suwałkach, Polskę znają z TV. Panie tam same złodzieje – do rozmowy wtrąca się Tomek kradną politycy nic nie robią, najczęściej powtarzane słowo to “katastrofa, złodzieje”. Rozmawia z Litwinami po Polsku, oni mało co pojmują co im Tomek mówi, proszą bym tłumaczył na Rosyjski więc tłumaczę połowę tekstu mijając złodziei, bo i tak nic to nie da a tylko nakręca się jak spirala w zegarku kto większych złodziei ma my czy Litwini przy Tomku 1-0 dla Polski. Obraził się, że zwróciłem mu uwagę że jego rosyjski jest zerowy. W końcu nie wytrzymałem i udałem się na spoczynek ostawiając partnera w doskonałych humorze.
Połowę nocy zajęło mi zwalczanie komarów – przy muzyce wydobywającej się z płuc żab więc nocka z głowy. Poranek słoneczko zagląda do namiotu – Tomek spakowany i czeka na mnie, miałeś mnie obudzić tylko mruczał pod nosem i mlaskał gdy jadłem śniadanie, sam nie potrafię jeść gdy wiszą mi nad głową i mlaszczą. Połowe porcji oddałem i w drogę.
Na horyzoncie widać zamek w Trokach. Ja od kilku godzin szukam Tomka, miał na mnie czekać na skrzyżowaniu, nie ma go więc wracam się do miejsca gdzie widziałem go ostatni raz. To kilkadziesiąt kilometrów. Przy wejściu na zamek od razu zjebka że tak długo na mnie czeka. Biegiem udał się do kasy po bilet i na mnie krzyczy bilet kupuj bo nie będę na ciebie czekał. Ja z doświadczenia wiem, że idzie wycieczka to dobrze się do nich przykleić – budżet cienki więc każda kopiejka oszczędności ważna. Dokleiłem się do Izraelczyków kilku mówiło po Polsku co mnie ucieszyło podczas rozmowy z nimi. Tomek biega z aparatem od komnaty do komnaty – pokonuje piętro za piętrem, bilet mi pokaż mówi do mnie, nie mam odpowiadam jestem na bilecie grupowym. Ta wiadomość dodała mu sił w nogach i zapie…a razy dwa z piętra na piętro. Dymi mu po wczorajszym bimberku, nic na to nie poradzę, wyparuje po tych biegach.
Pod bramą żegnam miłych żydów, wpisuję adres w notesiku Hajfa itd obiecuję, że gdy będę w Izraelu to odwiedzę. Tomek wpada zdyszany i mówi – dalej z tobą nie jadę jesteś za mądry jak dla mnie. Fajny żart pomyślałem, ale on wyciąga ubezpieczenie i daje mi mówiąc że mam sobie dalej jechać sam, widzę że koleś nie żartuje a we mnie nerwy puściły i w pierwszej sekundzie chciałem my wybić z dwie jedynki, ale szybko mi przeszło i próbuję jeszcze się dowiedzieć co go ugryzło, ale nic z tego mruczy coś pod nosem. Powinienem ci pie….nąć – sześć miesięcy przygotowań a ty mówisz mi że jestem za mądry. Różnie w życiu mi mówili, a to głupi, nierozgarnięty, szpotlok itd ale że za mądry?? Wybaczam ci i proszę o wybaczenie dodaję na odchodne.
Szlak mnie trafia więc kupuję w kiosku paczkę papierosów i palę jeden za drugim aż mnie na wymioty bierze. Co robić samemu przez Rosję na rowerku, rozbiorą mnie na części pierwsze. Trudno zdaję się na los, reszka jadę przez Rosję, orzeł wracam do domu przepakuję się i jadę w kierunku Afryki. Reszka więc niech się dzieje wola nieba -kupuję mapę krajów Nad Bałtyckich, Rosja. Początkowy plan wymyślony przez Tomka nie miał sensu zakładał że jedziemy z Leningradu do Murmańska i tą samą drogą z powrotem nie było w tym logiki. Ruszam w kierunku Helsinek z wisielczym humorem.
Wilno przywitało mnie strugami deszczu ulewa za ulewą więc tylko zdjęcie pamiątkowe przy ostrej bramie. Turystów wygoniło bo puściutko nawet przy Najjaśniejszej Panience, a ja za miasto w krzaki nad rzeka z nadzieją że kolejny dzień pozwoli mi zobaczyć miasto, niestety kolejnego dnia jeszcze większy deszcz zwijam obóz i kierunek Ryga. Kilka kilometrów przed Rygą zatrzymuje się samochód i wysiada facet w koloratce, nie poznałem że to ksiądz więc wołam ‘chłopie, jak jedziesz ślimoku”. Ksiądz Krzysztof jestem – dopiero teraz zauważyłem dobrodzieja. Jak zwykle bywa wymiana uprzejmości od razu zapytałem czy nie wie gdzie w Rydze można przenocować, uf tego nie wiem ale przyjedz wieczorem do Polskiego kościoła to coś wymyślimy.
Ryga z piękną starówka, mnóstwo turytów mykających przed deszczem, ja schroniłem się w muzeum ofiar wojny. Większość odwiedzających to starsi goście mówiący po niemiecku. Zdjęcia z mordów łotyskich żydów, nie robią na nich wrażenia, to japońscy turyści zatrzymują się pod każdym i komentują, z niemieckiej strony często było słychać “szajse”.
Stoję w strugach deszczu pod kościołem, nie widzę nigdzie księdza Krzysztofa, okazało się że spowiada. Ja szukałem wjazdu na plebanie, ale kilkakrotnie przechodziłem sądząc, że to budynek mieszkalny i nie myliłem się. Ksiądz sam wynajmuje jeden pokój a ja ląduję w świetlicy parafialnej. Mam dach nad głową sucho ciepło więc ładowanie baterii suszenie kąpiel, wieczorem kolacja. Krzysztof nie tak dawno był w Kazachstanie tam pracował kilka lat, teraz organizuje Polonie w Rydze i wydaje gazetę. Nie układa mu się z “farorzem” czyli proboszczem, ten starej daty więc klepie modlitwy a nasz wychodzi poza ramy parafii i przyciąga młodych. Trochę iskrzy między dobrodziejami. Wieczorem modlitwa i kolacja wyśmienita ryba i opowieści bez końca. Żal mi się zrobiło księdza trochę samotny ale sam sobie wybrał los.
Poznaje Mikołaja pracuje w ubezpieczeniach latem rozbija namiot na wyspie i tam spędza cale lato z tego co mówi to najchętniej pojechał by zemną, ale rodzina praca więc wyspa i namiot daje mu poczucie wolności. Ma jeszcze do towarzystwa trzy gęsi, może kiedyś połączymy siły słyszę na pożegnanie.
Wiatr czołowy wiec na liczniku dziesięć na godzinę i nic nie da się więcej wyciągnąć, masakra. Kilometrów nie ubywa, rozmyślam o du..ie Maryni, gdy zajechał mi drogę rower. O mało skończyło by się kraksą. Papierosem poczęstuj słyszę głos, facet wyglądał jak by z tydzień bimber pił, a i tak pachniał mimo wiatru zapach ostro – męski się roznosił. Nie pale i fajek nie mam – to jedziesz ze mną, jest mi nie po drodze, nawet nie wiem kiedy przystawił mi nóż do gardła, jedziesz i tyle. Co mam robić zwiać nie zdołam więc jadę jak ciele i tylko słyszę skręcaj w prawo, jakieś trzy kilometry wioska strasząca budynkami po kołchozie. Kilka budynków jedno piętrowych wyglądających jak z horroru, tylko za firanek widać jak ktoś nieśmiało zagląda. Zostaw rower i dawaj do góry – zabiorę tylko dokumenty odpowiadam, nic ci już nie jest potrzebna wszystko już jest nasze, no ruszaj się do góry. Klatka schodowa – no takiej jeszcze nie widziałem obdarta opluta, pety po papierosach wklejone w resztki lamperii. Na pierwszym pietrze niby klamka jest, ale połowa wejścia to dziura w dykcie. W kuchni która była na wprost wejścia na stole kawał słoniny zielonej z pleśnią, chleb i tym samym kolorze. Takiego syfu to dawno nie widziałem, obok z pokoju dochodzi chrapanie, no rebiata wstawać gościa z Polski mamy. Ja cały czas próbuję walczyć by przynieść dokumenty i aparat, ale tłumaczenie nic nie daje. To już nie twój problem sprzęt jest nasz – co nam zrobisz, bo jeszcze nie wiem co z tobą zrobimy. Teraz zaczynam się bać więc pytam kim jesteś, on na to “bandytą” - jak to bandytą? zapytałem, no tak normalnie wszyscy którzy służyli w Rosyjskiej armii w Afganistanie to bandyci. Podciąga koszulę i pokazuje mi tatuaż, takie noszą tylko co służyli w Afganistanie słyszę, ranny byłem kolega wpadł na minę i rozerwało go na strzępy a ja odłamkami dostałem zobacz – faktycznie dziury, że można całe palce w ciało wkładać. To jak nie masz renty? Co ty nas uważają tu za coś gorszego – w urzędach mówią o nas, że my najemnicy i nic nam się nie należy, najczęściej każą nam pisać do Rosji o renty, napisałem z dwa razy ale tamci też nas się wyparli. Ja w Afganistanie byłem ale z plecakiem i opowiadam moja historię z Talibami jak im chatę spaliłem. Na stole ląduje słoik z bimbrem i za stołem zasiadają zaspani rycerze z sąsiedniego pokoju. Przykro mi ja nie piję biorę tabletki, nie zmuszam słyszę, ale poczęstuj się i kroi kawał zielonej słoniny. Ty Afganiec i krzywdy ci nie zrobimy, przynieś aparat i fotki postawimy.
Schodząc po schodach dusza na ramieniu okazało się że nikt nic nie ruszył, choć dzieciaków dokoła kręciło się nie mało. Co ty głupi puścisz go wolno zobacz ile dostaniemy za aparat – to mój gość i nie próbuj mu nic zrobić bo zabije jak psa. Robię im sesję zdjęciową co ich ucieszyło każde zdjęcie jest oglądane komentowane. W końcu słyszę a co lubisz fotografować? – ludzi odpowiadam, ale jak się trafi muzeum ciekawy budynek to czemu nie. No dawaj jedziemy do muzeum, po kilku minutach zajechał traktor i tak wycieczka do muzeum, mnie nie w smak ta wyprawa myślę jak czmychnąć, ale jak rower został pod opieką jednego z moich miłych gospodarzy. Muzeum to dom piętrowy zbudowany na czterech kamieniach okrągły, zamknięte więc jeden z opiekunów skoczył po panią dyrektor. Młoda dziewczyna – kustosz -dyrektor w jednej osobie mówi mi po cichu co tu robisz uciekaj to niebezpieczni ludzie, uciec łatwo powiedzieć. Oglądam muzeum stare wózki zdjęcia krzyże wszystko z okolic. Nic mi nie wychodzi nawet zdjęcia nijakie. Ty Afganiec mówią do mnie dawaj koniec oglądania. W pokoju moich gospodarzy stało kilka szaf z jednej z nich zaczęli wyciągać konserwy. Otwierają ciemadany i ładują tuszonki do oporu ponad osiemdziesiąt do moich sakw. Uchadij słyszę na pożegnanie, boję się wsiąść na rower bo wszystko ma się rozlecieć pod ciężarem konserw.Chciałem kilka wyrzucić ale pomyślałem – pojadą za mną i kłopoty z tego mogą być nie małe. Pcham rower z pięć kilometrów do pierwszej miejscowości. Babuszka wam tuszonkę nada mówię pierwszej napotkanej babci, no pewnie więc daję jej trzy i mówię że jeśli ktoś jeszcze chce to niech podejdzie W minutę byłem bez konserw jedną zostawiłem by zobaczyć jaki smak, a zresztą kradzione nie tuczy. Tyle błogosławieństw ile dostałem na drogę starczy na pewno do granicy z Rosja. Babuszki przyniosły pyszne pierożki, trochę ponarzekały, a ja szczęśliwy ciężar spadł nie tylko z roweru ale i na duszy zrobiło się lżej…
CDN
[ Dodano: 9 Październik 2013, 08:41 ]
w dniu 11-10-2013 odbędzie się pokaz i prelekcja w Imieleń Biblioteka Miejska godz 18 ,,DOOKOŁA INDII Z HAJEREM ,,- Zapraszam w imieniu organizatorów wstęp bezpłatny HAJER
[ Dodano: 5 Listopad 2013, 20:31 ]
JADYMY Konserwy rozdane z lekka lżej na duszy i rower nie trzeszczy, a konserwa którą otwarłem bez smaku nic nie warta. Strugi deszczu gdy mijam granicę i wjeżdżam do Estonii. Pada drugi dzień z rzędu. Zaczynam capić bo nie ma gdzie namiotu wysuszyć, przerwy między ulewami to dosłownie kilkanaście minut. Parking pełen tirów i między nimi namiot rozstawiony, na namiocie czeska flaga. Peter jestem przedstawia się, gotuję makaron przyłącz się? Ja makaronu i kaszy nie jem mam wstręt po wojsku gdzie serwowano nam na okrągło, plus słone śledzie już minęło tyle lat a ja ciągle te wojskowe delicje pamiętam. Dosłownie jedna łyżka by nie obrazić pepika. Pokazuje mi zdjęcia swojej rodziny, trójka dzieciaków i żona zostali w domu a ja tak co roku na dwa miesiące rowerem wybieram się w różne rejony Europy, teraz jedzie do Św Mikołaja by dzieciakom kartkę wysłać na święta. Jadę w tym samym kierunku więc połączmy siły proponuje, lepiej dla ciebie i dla mnie jak każdy z nas pojedzie osobno usłyszałem. Trudno łapka na pożegnanie i wtedy zauważyłem że Peterek ma w głowie dziurę, że można połowę pięści schować i prawa ręka sparaliżowana, rower specjalnie przygotowany pod niego.
Pada, pada a ja ciągnę przez zielone pola. Zabudowań mało, bo śmigam ścieżkami rowerowymi, które ciągną się bez końca. Super oznakowane, ale widać rowerzystów deszcz wystraszył. Gigantyczne obory więc pytam właściciela stada krów a ma ich tysiąc, czy mogę rozbić namiot nie ma problemu. W polu stoi sauna tam się możesz rozbić. Podchodzę pod budynek sauny a tu naga dama wychyla się i pyta słucham. Co prawda naga kobieta robi wrażenie na tle zielonej trawy, tyłek blady, piersi jeszcze krągłe duże, panna jak się okazało ma po czterdziestce. Mówię że twój ojciec pozwolił mi się rozbić pod sauną, dawaj ściągaj gacie i wskakuj jest napalone i odpowiednia temperatura. No to na waleta siadam na nagrzanych deskach i pocimy się we dwoje. W pierwszym minucie trochę nieswojo bo niezła laska z figury z twarzą ciut gorzej. Przez środek łąki płynie strumień więc kilkakrotnie wskakujemy do lodowatej wody aż orzeszki się kurczą. Ten błogi stan przerwał gospodarz bo i on nabrał ochoty, zrobiło się ciasno i sztywno. Dama ubrała się i tyle ją widziałem. Starszy opowiada, że przed wojna jego rodzice należeli do bogatych gospodarzy, komuniści zabrali im wszystko a teraz pomału odzyskują swoją ziemię. W dzieciństwie miałem gosposię Polkę, pięknie śpiewała, ale przyszła wojna i zabrali ja i ślad zaginął, reszta rozmowy to krowy i gospodarstwo, kredyty i kłopoty.
Ruszam nad ranem nikogo w zabudowaniach nie spotkałem. Kilka kilometrów w deszczu a widzę że ktoś za mną na rowerku się kula, czekam i okazuje się że Peterek. No to decydujemy się jechać razem. Ucieszyłem się bo w deszczu w dwóch lepiej się jedzie. Koło Talina wskakujemy pod dach supermarketu bo urwanie chmury, nie da się jechać. Rozbijamy namioty pod dachem, przyszedł kierownik marketu bo nie w smak mu że robimy zadymę. Ludzie z ciekawości spoglądają jak rozbijamy namioty bierzemy kąpiel pod rynna i idziemy spać. Rano ochrona zaglądała do środka mojego namiotu pokazując że spokojnie możemy spać dalej.
Talin przywitał nas słoneczkiem. Pod informacją turystyczną zostawiamy rowery, jest specjalny ochroniarz do pilnowania rowerów więc myk na miasto. Piękna starówka, aż miło patrzeć widać, że wojenne zawieruchy ominęły te miasto. Kilka dobrych godzin na zwiedzanie i do portu po bilety. Kupuję za dwadzieścia pięć euro za rower wołają drugie tyle ale pal licho, pcham rower na prom i nikt o bilet na rower nie pyta więc kasa w kieszeni zostaje. Prom ogromny więc śmigamy windami na jedenaste piętro, widoki zapierają dech przy brzegach Finlandii wysepki jak pączki, jedne zielone inne to tylko skały. Nikt się nie pyta o paszport, nie widać nikogo z ochrony granic. Helsinki to piękne miasto kanały wyspy kolorowo czyściutko śpimy w krzakach w samym centrum nikt do nas się nie czepia więc spokojna noc. W punkcie informacji dostajemy mapy i wszelkie informacje. Jazda na północ, wyjazd z miasta nastarcza nam kłopotów, ale pomaga nam miejscowy odprowadzając na rogatki miasta.
Keri — po kilku dniach poznajemy pod sklepem starszego pana. To on zapytał czy byliśmy już w Fińskiej saunie takiej drewnianej, Peter jeszcze nie był więc namalował nam mapę i tak nad bajkowym jeziorem wskakujemy do napalonej sauny. Fin prócz sauny miał spory zapas wódki – zresztą nie tylko on, ale kilkakrotnie spotykaliśmy ludzi z butelkami w ręku. Jak się dowiedziałem piją bo nudno piją bo daleko, piją bo piją. Po kąpieli wycieczka na ryby i po okolicznych jeziora. Przyleciał przyjaciel Kerego samolotem, mieszka kilkaset kilometrów dalej więc mamy kolejną atrakcję wieczorny lot samolotem. Rozmowy do białego rana, a zapasy naszego gospodarza radykalnie spadły.
Kolejnego dnia mamy jechać na pobliskie kanały. Keri szuka klucza od samochodu w końcu gdy znalazl Peter mówi pokaże ci jak mój tata chowa klucze bo widzę że masz kłopoty jak mój ojciec. Klucze wsadził pod czapkę i zapomniał bo nie ma tam czucia. Po kilku godzinach mamy wyjechać, a tu kluczy nie mam. Przekopali cale gospodarstwo i nic. Trudno wycieczki nie będzie bo zapasowe klucze w Helsinkach.
Śmigamy mijając jezioro za jeziorem i tak z czterdzieści kilometrów, gdy Peter podrapał się po głowie i wyciąga klucze. Czeski film, komedia na trasie, trudno zawracamy oddać klucze. Keriemu zapasy alkoholu tego wieczora spadły do zera.
Wizyta u Św Mikołaja – byliśmy pierwsi pod biurem św. więc korytarzami w bajkowej scenerii z jednej strony lodowce, a to skrzaty i muzyka przenosi nas w świat dziecinnych marzeń. Proszę chwilę zaczekać słyszę słowa miłej pani kolejka do Mikołaja, zdjęcie z Św to pięćdziesiąt euro słyszę ………… co? chyba Cię boli zapytałem po Polsku pięćdziesiąt euro to kupa kasy, na co Pani w moim ojczystym języku niestety taka cena a ja tu tylko pracuję. Szukamy świętego w wersji dla ubogich i takowego znalazłem za darmo do plastikowego mikołaja się przytulam, robimy zdjęcia z dużego worka wybieramy po jednym prezencie, mnie dostała się skarpetka Peter wyłowił czapkę. Pusto smutno kilka osób z Włoch klną na cenę zdjęcia więc podpowiadam im że jest św w wersji dla ubogich za co serdecznie mi podziękowali.
Jeszcze drogowskaz ile do Tokio ile do Paryża, do Warszawy nie ma. Czym dalej na północ tym mniej ludzi, jedna z dróg szeroka na kilkadziesiąt metrów i tak przez kilka kilometrów miejscowy mówi że to zapasowe lotnisko w razie konfliktu z sowietami. Nockę spędzamy w namiocie ustawiony przy drodze, w środku garnki zapałki i herbata, ciastka w metalowym pudełku. Robimy sobie gorącą kąpiel, a w nocy spadł śnieg. Peterek rano mówi do mnie wiesz ja dalej nie jadę, nie mam ciepłych ubrań jak ty więc nie będę ryzykował. Pożegnałem go jak brata, to dobra dusza z takim podróżować na kraj świata pomyślałem. Deszcz ze śniegiem na przemian, wyciągam ubranie przeciw deszczowe i mknę przez śniegi deszcze, po dwóch godzinach zajechał mi drogę samochód, wychodzi facet i pyta co zgubiłeś? pobieżnie spoglądam na bagaż nic odpowiadam, a on wyciąga mój puchowy śpiwór, aż zamarłem bez tego śpiwora na północy nie mam szans. Gdy wyciągałem deszczowe ubrania to śpiwór wypadł a on widział to z okna swojego domu. Kolejny napotkany fin to tuż przy granicy z Norwegią, zapytałem o możliwość rozbicia namiotu, ale fin tylko pokazał na domek z drewna, mówiąc do mnie wpadnij na herbatę pogadamy. Ciastka i herbata, a mój gospodarz układa pasjanse i tak z trzy godziny gdy słyszę, no pogadaliśmy więc idziemy spać, ja słowa nie powiedziałem, on tylko raz bąka puścił i tyle się nagadaliśmy. Wieczorem do drewnianego domku na bal zaprosiło się miliony komarów tną bez litości, nie pomagają żadne spraje, maści tną do białej kości. Biegiem rozbijam namiot ten ma moskitierę, więc po wybiciu kilku intruzów można zasnąć. Stada reniferów towarzyszą mi na drodze czasami wyskoczył taki przed rower i mknie. Od czasu do czasu ogląda się czy się z nim ścigam, czasem nad ranem słyszę sapanie pod namiotem, a to renifery buszują.
CDN
[ Dodano: 30 Listopad 2013, 09:14 ]
JADYMY
. Raz deszcz, a to słoneczko, jeziora, rozlewiska zapach wiosny to wszystko oszałamia – “wiosna”. Parking przy rwącej rzece, autobus pełen Niemców na wakacjach zajadają zupy z tytki czyli tytyn zupa i to jeszcze nie winiary a chińskie delicje zalewane wodą. Podśmiewam się po polsku mówiąc że helmuty idą na dziady, a tu jeden chłopie wiesz jak w Norwegii drogo więc do granicy nie daleko i pakujemy zapasy. Kilku mówi po Polsku więc zapraszają, pakuję dwie zupy i podwójną kawę.
Miasteczko z napisem Murmańsk trzysta pięćdziesiąt kilometrów – Nord Kaap czterysta osiemdziesiąt, sekundy i jestem na drodze nr dziewięćdziesiąt dwa. Wyglądem przypomina Amerykańską sześćdziesiąt sześć po horyzont prosta droga więc z góry na górę aż w kolanach trzeszczy. Kamper na Polskich blachach, poznaję dziennikarkę i jej męża, wakacje na czterech kółkach – to oni przypomnieli mi że Norwegia jest nieprzyzwoicie droga. Oni tylko na Nord i wracają przez Szwecję do domu. Dostaję od nich dwa bochenki chleba, konserwy, trochę słodyczy ten zapas pozwolił mi omijać sklepy w Norwegii. Skręcam na drogę numer 92 równa jak strzała – tylko sygnał z głośnika zaskoczył mnie przy drodze takie piiiiiiiiiiiiiiiiiiiii i gdy opuszczałem drogę ten sam sygnał. Mozolnie kręcę pod górę z nosa pot kapie, rower spisuje się doskonale każdy podjazd a często dwanaście stopni pokonuje bez oporu z góry zaś pilnuję by nie przekroczyć pięćdziesiątki. Napotkani Holendrzy, u których zatrzymałem się na nocleg w samochodzie z dwoma sypialniami, psem, dwoma kotami w tym jeden czarny jak smoła, wytłumaczyli mi, że sygnały słyszane na drodze to licznik ile samochodów wjechało lub pojazdów tyle powinno wyjechać, przyczyna tego są dzikie zwierzęta w tym misie. Ja misia nie widziałem, moi gospodarze pokazali mi kupę po misiu choć tyle zobaczyłem. Jedynie stada reniferów coraz liczniejsze, mknę pod sześćdziesiątkę przez zieloną dolinę aż do granicy z Norwegią.
Zaskoczenie, bo na granicy cały sztab rozrywkowych mundurowych rozbierający samochód i łódź motorowa na części pierwsze, całe stosy papierosów, kartony piwa i alkoholu. Miła pani celnik od razu przystąpiła do działania, trafiła na pierwszy rzut na sakwę z bielizną niepraną od początku wyprawy, zimno nie ma gdzie suszyć, pani z lekka się skrzywiła kazała zamknąć i tylko pytania, wódka -nie, papierosy-nie, czekałem tylko jak usłyszę to h… nie facet, tak usłyszałem od celniczki na Ukrainie. Pani celnik pokazuje mi rozbierany samochód i mówi to twoi, już dalej nie pojadą, dopiero zauważyłem że to polskie rejestracje, o nic nie pytam bo wszystko widać na twarzy rodaków. Kolorowe domy na horyzoncie, ale i płaty śniegu na szczytach niczego dobrego nie zapowiadają. Nocki w namiocie coraz chłodniejsze, ale mam tajną broń czyli kurtka i śpiwór firmy Małachowski więc zimno mi nie grozi. Mijam kilka miejsc gdzie suszą dorsze na powietrzu, dostaje dwie sztuki takie z pół metra więc czasami napycham usta suszoną rybą, co prawda zęby trzeba mieć zdrowe, ale da się zjeść. Kilka razy gotowałem z tego zupę rybną, no jadalna żyję, nie taki diabełek straszny.
Samochód zajechał mi drogę, mam już puścić wiązankę, ale widzę uśmiechniętą twarz dziennikarki. Hajerku specjalnie dla ciebie nadkładamy drogi by powiedzieć ci, że jeśli nie dojedziesz do jutra na Nord to zapomnij, nic nie zobaczysz bo idzie zmiana frontu i widoczność spada do zera. No to ruszam bo mam cel zobaczyć to cudo fotografowane opisywane w każdej szerokości naszego globu, buziaki dla znajomej i naciskam na pedały razy dwa. Robię wszystko by pot mi nie zalewał oczka. Widoki fantastyczne, lazurowe wody i tylko wiatr przesuwający chmury dodaje odcieni szarych.
Tunel prawie siedem kilometrów schodzący na głębokość dwieście dwadzieścia dwa metry pod poziom morza. W środku ślisko i zimno delikatnie naciskam na hamulce by nie narobić sobie nieszczęścia. Na dnie tunelu zimno, lodówka to mało, raczej zamrażarka. Ubieram ciepłą kurtkę, jedynie nie mam nic na nogi bo buty z zatrzaskiem na pedały i nadają się do jazdy w letnie dni, a nie na mrozy. Drugą część tunelu to pchanie roweru pod górę. Utrudnienie to to, że trzy czterocentymetrowy szlam przykleja się do butów i opon więc łezki w oczku. Znalazłem rękawice więc ulga w palce, te sześć kilometrów pokonałem w prawie trzy godziny. Wydostałem się z tunelu jak aligator położyłem swoje umartwione zmarznięte ciało na słońcu. Obok budka w zielonym kolorze, podjechała dziewczyna na rowerku, podniosła słuchawkę i za kilka minut podjechała maszyna przystosowana do transportu rowerka, o mało mnie nie rozerwało ze złości, po drugiej stronie była taka sama, a transport za darmo wykorzystałem w drodze powrotnej.
Kulam się już sto siedemdziesiąt kilometrów i nagle pokazują się na horyzoncie mgła. Szok i niedowierzanie, taki wysiłek i mgła ma wszystko zniweczyć, w pierwszej chwili chciałem zrezygnować widząc ostre podjazdy bo pomyślałem że i tak nic nie zobaczę. Decyzja i naciskam na pedały. Postanowiłem, że na pierwszą górę wkulam rower jeśli mgła będzie to wracam. Ostry podjazd że kapie z nosa i po plecach, ale jest nagroda mgła ustępuje. Pola lodowe na których biegają renifery często przebiegają przez drogę, dawaj Hajer dawaj wydaje że się mówią. Bramki z opłatami – rower gratis – uf ulga bo kilkanaście euro w kieszeni zostaje. Docieram do bramek odgradzających dostęp do przepaści niebo po horyzont w kolorze złota dosłownie żółto. Pierwszy moment to rozmyślam po co tu wszyscy lgną nic tu nie ma prócz nagiej skały, globusa pod którym wszyscy stukają zdjęcia.
Słyszę brawa jakie dostaję gdy odpowiadam na pytanie skąd przyjechałem. Dopiero zauważyłem słońce, które stoi na horyzoncie i kilka godzin w bezruchu zawisło, łał ale widowisko, magia czary wszystko razem pomieszane w szalonym tańcu chmur które biegną na spotkanie z słońcem. Jak para kochanków tęskniąca za sobą po długim rozstaniu. Szok kilka godzin gapienia się na słońce, gdyby nie przenikające zimno siedział bym jak pacjent w szpitalu psychiatrycznym zaglądający w jeden punkt.
Restauracja, w niej niebotyczne ceny więc tylko przytuliłem się do Trola z plastiku i ruszam w dalszą drogę mając w pamięci słowa, że będzie mgła i zasłoni cały spektakl. Ostatnie promyki słońca jakie przebijają się więc robię sobie a raczej cieniowi który wędruje zemną, szok nad moim cieniem nad głową ukazuje się aureola w kolorze tęczy, uf Hajer świętym został tak jak gdyby niebo cieszyło z mojego wysiłku. Nagle oplotła mnie mgła i lodowaty deszcz który zamienił drogę w lodowisko, koniec jazdy nie da się rower wpada w poślizg i dalsza jazda jest niemożliwa. Rozbijam namiot w pierwszej miejscowości na boisku piłkarskim. Zasypiam w mgnieniu oka tego dnia 220 km po górach zrobiły swoje. Kiedy koło południa odsłaniam namiot nie mogę wyjść deszcz zamarzający utworzył na namiocie szklaną kulę grubości z dwa centymetry, niesamowite zjawisko lekkie kopnięcie i cała konstrukcja się rozpada, witaj kolejny dniu…
Mieciu ! - to je velmi pikne - pisz pisz ,bo teraz na tym forum jesteś jedyną atrakcją ,a twój sposób opisu jest obrazowy i trafia do wyobraźni ,tylko bądź ostrożny ,żeby cię misie nie zjadły ,bo byłoby szkoda
hajer
Dołączył: 27 Maj 2006 Posty: 57 Skąd: katowice
[ Dodano: 3 Styczeń 2014, 08:38 ]
JADYMY Spoglądam na hutę i od razu wróciły wspomnienia z dzieciństwa, tato często zapominał śniadania więc biegiem przez płot w kierunku rozpalonych pieców. Tato cały umorusany w srebrnej kurtce spuszczający surówkę z pieca, wyglądał jak by tańczył między iskrami spadającymi na ziemię, odbijały się by za chwilkę wybuchnąć z zdwojoną siłą, sztuczne ognie codziennie. Ołowiane żołnierzyki wytapiali w wolnych chwilach, więc miałem w domu armie. Z bratem prowadziliśmy bitwy i nie ważne, że w bitwie brały udział rycerze z średniowiecza na koniu obok Indianina, obok dzielna postać żołnierza armii Andersa. Bitwy były krwawe bo często lądowały pięści na naszych nosach, rozjemcą była nasza siostra widząc nasze zmagania zanosiła się płaczem, a bywało tak że mokra szmatka mamy zmywającej naczynia studziła wojenne zapały.
Huty dawno nie ma a zapach surówki zostanie do końca życia. Oglądam się za siebie w dole żółty dym i kosmiczny widok, wypalony trawnik i szaro po Horyzont, pracujący przy malowaniu barierek ostrzegają mnie przed piciem wody z strumieni i jeziorek, panie wszystko zatrute tylko rtęć i cała tablica Mendelejewa w wodzie. Wracam do miasta po wodę bo do Murmańska miała być woda skażona.
Mijam po drodze kilka kopalń niklu, pod taka jedną podjechałem, cisza i tylko wiatr hula między budynkami, co mieli wydrzeć ziemi to wydarli reszta zostawiona samopas. Zaglądam w zakamarki kopalni i tylko dziura w ziemi z wszystkimi windami linami, nie ryzykuję bo gdyby coś spadło, urwało nikt by mnie tu nie znalazł.
Kolejny moloch to Zapolrny nowoczesne blokowiska jak wiele takich u nas, działa kino teatr, izba wytrzeźwień wyrabia normę zysku trzysta procent, śmieje się jeden z napotkanych górników Nowoczesne budynki kopalń, które maja po kilka kilometrów w głąb ziemi, oraz wszędobylskie nowe modele mercedesów i audi mówią o zamożności mieszkańców. Ludzie małomówni jak Finowie trudno z nich coś wyciągnąć, jedynie czego dowiedziałem to to że zarabiają kilka tysięcy euro miesięcznie i że maja najgłębszy odwiert na ziemi, kilkanaście kilometrów w głąb ziemi a jeszcze maja wiercić dalej, tylko żeby mi świder okna nie wybił żartuje.
Robię zakupu na drogę i słyszę, że do Murmańska nikogo nie spotkam.
Za matuszku Rasiju, słyszę chóralny głos. Obok śmiga czołg, a to wóz bojowy przecina drogę, miało nikogo nie być a tu nazwy M-13, M-7 i tym podobne. Szok, tysiące wozów bojowych, czołgów innych pojazdów ciągnące się kilometrami jednostki wojskowe. Nie mam odwagi robić zdjęć wiem jedno z nimi nie ma żartów jeszcze za szpiega wezmą, kiwam wojsku wesoło, czasami zatrzymują i częstują papierosami, klepią po ramieniu.
Docieram do Sputnika – taki napis jedynej miejscowości na tej trasie która ma nazwę. Mam pietra rozbić namiot w krzakach by nie skończyć pod gąsienicami czołgu, albo innego ustrojstwa ważącego kilkanaście ton.
Osiedle otoczone dwu metrowym murem uwieńczony drutem kolczastym, pukam do bramy pytając czy mogę rozbić namiot, dyżurny żołnierz dzwoni i po chwili stoi oficer i zaprasza do środka. Nocleg mam w świetlicy a i kolacja z oficerami.
Próbuję dowiedzieć się jakie mają zadanie, dostaję odpowiedz że ochraniają granicę z Finlandią i Norwegią. Toasty rozluzniły atmosferę więc pytam o tą potężną armię. Ojczyzny bronić nada, ale wy wierzycie że Finowie na was napadną, oni bogaci domy po dwa samochody i co mieli by po wasze zatrute wody i rozkopane kopalnie ręce wyciągnąć.
No ale my nic innego oprócz wojaczki nie potrafimy, proponuje rozebrać płoty, mury wybudować drogi hotele i turystów zaprosić, a po co by tu turysta chciał przyjechać, no tak dobre pytanie.
Ogromny cmentarz upamiętniający poległych w walce o Murmańsk. Dziesiątki, tysiące grobów i czasami napotykam nazwisko młodego żołnierza, który oddał życie za ojczyznę, ale większość leży anonimowo. Napotykam jeszcze kilka mniejszych miejsc pamięci przy drodze. Zakaz fotografowanie, zakaz skrętu w prawo w lewo, a to wojskowe a to nie wolno Murmańsk wita mnie chłodem, jest prawie noc szukam miejsca na noclegu.
Most i betonowe klocki czyli budynki podobne już widziałem w Zapolarnym, szaro ponuro deszczyk pokropuje. Widzę, że nad fiordem pali się ognisko wiec pomyślałem, może Cyganie albo Rosjanie ognisko palą kiełbaski się smażą. Kulam się pod górę między blokami co rusz ktoś na mnie spogląda wszyscy wyglądają jak zjawy boję się, naczytałem się o Rosji że strach się bać a tu zakapior za zakapiorem. Nocą wszystkie koty jednakie. Rozczarowanie, to nie ognisko a wieczny ogień za tych co zginęli w obronie ojczyzny. Spoglądam w górę a tam ogromny pomnik Rosyjskiego żołnierza z pepeszą, no to ochronę już mam, ale czy wypada w takim miejscu stawiać namiot.
Posadzka cała w marmurach na środku płyta z żelaza z której bucha wieczny ogień, tylko jedna pani bacznie mi się przygląda więc co mi tam rozkładam namiot, ciężko mi idzie bo wiatr zrywa co rusz powlokę namiotu, kiedy już ustawiłem i sakwy zdjąłem z roweru by obciążyć namiot zauważyłem że zebrała się już spora grupa ludzi a co rusz nowy samochód podjechał. Jeden z gapiów nie wytrzymał podszedł do mnie i mówi; czy wiesz kto to jest? nie zgodnie z prawdą odpowiadam, ot Aliosza nasz bohater, pokiwałem głową ze zrozumieniem. Co tu robisz, nie wiedziałem co powiedzieć więc pokazuję palcem na ponurą twarz Alioszy -jego przyjechałem ochraniać, mój rozmówca parsknął ze złości i mówi; kto by chciał Alioszę podpiz…. to ja mu w mordę i w zęby, w zęby i w mordę, napina się dodaje kto by go chciał ukraść – to kilkaset ton betonu i stali. Przyjechała Policja, telewizja i pomyślałem no Hajer to się źle skończy.
CDN
[ Dodano: 13 Styczeń 2014, 19:51 ]
JADYMY Kuzma jestem – wiem że nie przyjechałeś do Murmańska naszego Alioszę pilnować, mogę ci jakoś pomóc? -no tak szukam noclegu i stąd moja wizyta pod pomnikiem. Podszedł do policjanta zagadał, wrócił z paszportem i mówi jedz za policją oni do centrum cię poprowadzą dalej już ja cię przejmę. Deszcz natychmiast zamienia się w lód więc jazda to raczej ześlizg w kierunku centrum.
Blokowisko jak na moim osiedlu. Kuzma wykupił trzy mieszkania – dwa zamienił na gabinety a jedno na prywatne mieszkanie. Wszystko lśni w czystości, zatrudniamy sprzątaczkę i gospodynie ale dziś piątek więc do poniedziałku masz gabinet mojej żony. Na ścianach dyplomy ukończenia uczelni, jednej drugiej i kolejnej – dyplomy z Chin. Wąska kozetka, na której próbowałem zasnąć, ale spadam co chwilę, na szczęście na środku był fotel ginekologiczny. Rewelacja wygodny szeroki tylko nogi mi zwisały i od razu dopadły mnie kurcze. Położyłem nogi na podpórkach i od razu zasnąłem. A co tu się dzieje słyszę głos kobiety- a badanie były aaaa????? roześmiała sie w głos żona Kuzmy Lena. O przygodach w Murmańsku przeczytacie w mojej najnowszej książce “Z HAJEREM DO SOCZI”.
Wracaj Wieczysław do Finlandii i tamtędy jedz do San Petersburga, słyszę z ust wielu przyjaciół jakich poznałem w Murmański. Uparłem się jednak więc kupili mi święty obrazek i złoty krzyżyk i Pop mnie pobłogosławił na drogę.
Miałem jeszcze wizytę u leśniczego który pouczył mnie jak zachować się podczas spotkanie z niedźwiedziem.
Nie patrz mu w oczy, nie uciekaj po woli bierz łyżkę i stukaj po rowerku -misie nie lubią metalicznego stukotu. Zaopatrzony w święte obrazy – pokropiony święconą wodą ruszam. Na drogowskazie San Petersburg 1455 km, no z dziesięć dni zejdzie jak nic. Z Murmańska droga jak stół większość proste odcinki, częściowo droga w remoncie więc trzeba pchać po kilka kilometrów. Misie w głowie więc za każdym razem rozglądam czy mnie jakiś za mną nie biegnie. Pierwszej doby robię ze strachu trzysta dwadzieścia kilometrów, robiąc dwie przerwy na jedzenie i spanie po dziesięć minut, ale w końcu zmęczenie wygrało.
Rozbijam namiot obszedłem dokoła, obsikuje dokoła wszystkie krzaczki zgodnie z podpowiedzią myśliwego znaczę moczem moje terytorium, śmieszne ale o niczym innym nie myślę tylko żeby w cieple zasnąć. Kolacja i rozłożyłem menażkę i do rana stukam łyżeczką i tak stukałem osiem dni zanim nie dotarłem nad jezioro Onega.
Pierwsza guma na pustkowiu, ściąganie sakwy, a za razem zerkanie za siebie czy misiu nie nadchodzi, ale tylko czasem lis przebiegł drogę a to klępa z zaciekawieniem przystanęła. Ale strach to strach. Kolejnej nocy temperatura spada po niżej zera więc co robić, pomyślałem że na chwilkę załączę gaz żeby się ciepło w namiocie zrobiło.
Nie wiem kiedy ale jak otworzyłem oczy to w środku namiotu tylko dym i skwiercząca sakwa tląca poduszka daje dym że hej.
Rozpinam namiot i od razu wszystko wymiatam ze środka na zewnątrz. Chwytam kurtkę puchową, chcę ratować i trzepnąłem jak ogniem nie sypnie miedzy oczy szok. Straty aż łzy mi z oczu płyną. Poszła kurtka, podusia sakwa i opona. Sakwa nie nadawała się do niczego, ale wkładam w nią worek w którym trzymałem namiot więc jest ok. Towar nie wypada jest ok. Najbardziej kurtki mi żal bo tyle ciepła dawała, na szczęście do ciepłej strefy nie daleko wiec humor się poprawił. Gdyby pożar wydarzył się w Norwegii to koniec jazdy bo bym zamarzł.
Prosta droga jak strzała i jeszcze z góry asfalt nowo położony, sama radość więc naciskam delikatnie na pedał a kilometry same znikają, nagle z krzaków wyskakuje Policjant i pałka i nakazuje zatrzymać się, spojrzałem na licznik widzę 55 na liczniku, od razu pomyślałem no Hajer teraz za przekroczenie prędkości przyjdzie zapłacić jak za zborze.
O Polak podchodzi Policjant dotykając mojej flagi z uśmiechem na ustach, paszport proszę i rejestrację.
Jaka rejestracja pytam? -Jak to jaka, tu Rosja i co trzy dni trzeba rejestrować. Zabrał paszport i oddalił się po czym mówi sto euro kary załatwi sprawę, no co ty jaka rejestracja od kilku dni człowieka nie widziałem a ty mi tu o rejestracji a kto miał mi wypisać ;niedźwiedź, lis? lisica? ;a co mnie to obchodzi rejestracja albo sto euro usiadł w samochodzie odpalił silnik i woła że nie ma czasu. Gdzie ja go znajdę jak mi paszport zabierze, myśli biegną jak konie na wyścigu, tu przypomniały mi się słowa, kto ci taką wizę wstawił.
Towarzyszu mówię do Policjanta możesz podejść? – podszedł wyciągając rękę po kasę.
Posłuchaj mnie dokładnie i zobacz kto mnie do Rosji zaprosił bo jak wezmę telefon i zadzwonię do Moskwy ty ni huja pracować w policji nie będziesz.
Zaskoczyłem go więc przekartkował i zaczął czytać “ZA ZAPROSZENIEM KOMITETU OLIMPIJSKIEGO ROSJI”.
Jedną ręką grzebie w kieszeni druga trzyma paszport z niedowierzaniem, wyjął tysiąc rubli wkłada do paszportu i mówi uchadij uchadij niciewo nie gawarij, ło matko tysiąc do kieszeni i w drogę.
Mija mnie radiowóz, do widzenia i szczęśliwej drogi słyszę z ust znajomej postaci.
Docieram do Zielonoborska, próbuję prosić na rogatkach miasta o możliwość rozbicia namiotu, ale ludzie wychylają się zza firan nikt nie otwiera. Pani w ogródku robi wiosenne porządki więc podchodzę i pytam o możliwość rozbicia się. Mąż w pracy i nie mogę pozwolić obcemu facetowi pozwolić bo mordę obije, dopiero zauważyłem siniaki pod oczami. Pokazuje mi na biało wybielony dom tam samotnik on ci może pozwoli to emeryt dobry człowiek.
Ja pensjonier mówię szczupłemu facetowi trzymającego w dłoni pałkę z drewna a z metr długości, ja pensjonier z Polszy, nie bój się mnie ja dobry człowiek do Soczi jadę i tylko namiot chcę postawić za płotem bo niedźwiedzi się boję . Gadziny nie należy się bać a ludzi to gorsze od dzikiej zwierzyny.
Na podwórku ci nie pozwolę, tu niebezpiecznie a i co ludzie powiedzą i zapraszam do środka. Ale chata pomyślałem wchodząc do środka duża izba a w niej gigantyczny piec, taki jak na filmie o Kargulach tylko dwa razy większy, szok wiec pytam, a co to za cudo?
Zawsze marzyłem o takim piecu, jak zakończyłam pływanie to sprzedałem mieszkanie w Murmańsku i kupiłem tą ruderę wyremontowałem i postawiłem ten piec i teraz kiedy przyjedzie córka z wnuczką to wszyscy na tym piecu śpimy, zimą nie zmarzniesz a jak chory to i do piekarnika można wejść by wypocić chorobę. To samotnie trochę a żona gdzie? zapytałem, jaka żona suka jedna alkoholiczką była, ja na morzu pieniądze zarabiałem a ta dawała wszystkim, piękna kobieta więc latali za suką a ta piła i szalała a gdy uroda przeminęła dawała za wódkę, kto miał butelkę ten dupczył. Rozwiodłem się a ona trzy dni temu zmarła. Po rozwodzie wpadła do domu by majątek podzielić, zabrała kolorowy telewizor i sprzedała na drugim końcu wsi za dwie butelki samogonu blać jedna zapiła się na śmierć. Jutro idę na pogrzeb człowieka trzeba pochować. Po policzkach spłynęła łza.
Polaków znam byłem w Szczecinie, Gdańsku jako mechanik okrętowy, dobrzy ludzie tam mieszkają więc dla tego że polak jesteś to cię ugaszczam. Tu niebezpiecznie – tu ciężkie więzienie kiedyś i wyroki wykonywali. Jutro po pogrzebie przyjdą znajomi to posłuchasz co to Zielonoborsk.
Na liczniku 4540 km, a ja nie mogę zasnąć wszystkie te opowieści i to co do tej pory przeżyłem mącą sen, ale ciekaw co jutro los przyniesie.
[ Dodano: 20 Styczeń 2014, 09:01 ]
EPILOG
Po powrocie do Polski od razu zacząłem się zastanawiać, czy mogę traktować moją podróż jako udaną, skoro przez tę nieszczęsną dziurę na drodze do Soczi nie zrealizowałem wszystkich założonych celów. Jakoś tak nie mogłem się pozbierać, a to po historii, która przydarzyła mi się niedaleko granicy polsko-ukraińskiej. Otóż prawie na moich oczach samochód potrącił psa. Kierowca zwolnił, ale nawet się nie zatrzymał – co się będzie psem przejmował. Zwierzak dygotał i skomlał, ale uspokoił się pod dotknięciem mojej ręki. Potem przestał skomleć. Było po wszystkim. Wtedy przypomniały mi się moje „przeżycia drogowe”, które przecież różnie mogły się skończyć. Przyszło mi do głowy, że nikt nie jest pewien swego losu. Taka sytuacja i mnie mogła się przytrafić, bo na niektórych drogach Rosji rowerzysta to najgorszy wróg kierowcy. Do tego doszedł jeszcze wypadek z dziurą, w którym miałem sporo szczęścia i nie skręciłem karku. Ogólne potłuczenia i zwichnięty (jak się potem okazało) bark, odebrał mi chęć do dalszej walki – nie ze wszystkimi pogadałem, nie wszędzie się dostałem. Owszem, dowiedziałem się, że większość Rosjan jest dumna z olimpiady i z tego, że dzięki niej cały świat będzie mówił tylko o tym, ile to Rosjanie potrafią zrobić. Niedosyt jednak pozostał…
Myślałem tak i myślałem, aż nagle zacząłem po prostu zastanawiać nad tym, czy ta Rosja, w której byłem, jest taka, jaką sobie wyobrażałem. W naszej telewizji zwykle pokazują Rosję w ciemnych barwach – czyli oglądamy zamachy terrorystyczne, pobitych dziennikarzy, dziewczyny z grup rockowych zsyłane do łagrów albo inne nieprzyjemne wydarzenia. A przecież życie codzienne w Rosji toczy się tak, jak i u nas, i oprócz „złych” mieszkają tam też ludzie pogodni i otwarci.
Przekonałem się, że zwykli Rosjanie są chętni do nawiązania kontaktów i niesienia pomocy, choć najpierw spoglądali na mnie badawczo i od razu pytali: A ty kto? Mient[1]? Kiedy odpowiadałem, że jestem Polakiem, z reguły spotykałem się z przyjaznymi, ciepłymi reakcjami. Może miało to związek z obrazem Polski przedstawianym w telewizji rosyjskiej – ludzie przeważnie sądzą, że u nas jest bieda i że jesteśmy biedni. Oczywiście nie jest to kraj idealny. Często spotkać tam można policjantów wyłudzających łapówki i urzędników, którzy myślą tylko „odtąd – dotąd”, bo co się będą narażać. Zupełnie jak kiedyś u nas, za komuny, gdy panowała dyktatura ludzi z pieczątkami.
Zresztą Rosja północna troszkę różni się od południowej. Tam, na północy, obowiązuje zasada „czym chata bogata”, a przecież nie wszyscy są bogaci. Z kolei na południu, szczególnie w dużych miastach, tak jak i u nas dominuje pogoń za pieniądzem. W Soczi i nad Morzem Czarnym ludzie są nastawieni na Rosjan z dużych miast, którzy mają wypchane portfele – tam liczą się głównie dudki.
Załamałem się, gdy zobaczyłem, jak traktowana jest tamtejsza przyroda. Cała rosyjska północ to miejsce, skąd można wyrwać bogactwa, a resztę zdewastować i zostawić na pastwę losu. Ziemia, jeziora, powietrze – wszystko jest zatrute. Zapewne władza myśli, że może sobie na to pozwolić, skoro w Rosji terenów im nie brakuje. Nie wiem. W każdym razie nasi ekolodzy mieliby tam używanie.
Dla mnie chyba największym zaskoczeniem był zakres wkraczania zachodniej cywilizacji. Ciągle pamiętam „dawne czasy” i pewnie dlatego nie spodziewałem się, że na przykład w centrum Moskwy będzie działał klub o nazwie Rolling Stones. Z „dawnych czasów” zostały natomiast kompletna bylejakość na budowach (polskie budowy mają się znacznie lepiej), kobiety, które – zwłaszcza na prowincji – wciąż są obiektem drugiej kategorii, w myśl hasła „Jak się baby nie bije, to jej wątroba gnije”, cuchnące, koszmarne kible, no i wszechobecna wódka, wciąż będąca napojem narodowym. Rosjanie lubią otwierać serca przy wódce i właściwie nie wyobrażają sobie bez niej żadnej imprezy. Przy okazji zauważyłem też inną pamiątkę „dawnych czasów”. Otóż starsi Rosjanie wciąż boją się głośno rozmawiać o polityce czy o prezydencie. W tej kwestii tylko młodym jest wsio rawno, dla nich istnieje już nowy Bóg, a nazywa się rubel.
W trakcie wielogodzinnych dyskusji z Rosjanami poznałem nieco ich poglądy polityczne. Większość twierdziła, że podoba im się prezydentura Putina, bo mają przeświadczenie, że on robi wszystko, aby kraj szedł do przodu. Dla większości Rosjan Putin naprawdę jest wzorem – podoba im się, że uczestniczy w życiu państwa: a to jest na lodołamaczu, a to gdzieś lata, a to jeździ na rowerze… Na całej trasie nie spotkałem człowieka, który by nerwowo reagował na hasło „Putin”.
Za to o Gorbaczowie słyszałem zupełnie inne opinie. To największe nieszczęście tego kraju – mówiono. – Po jego reformach wszystkie kołchozy padły, fabryki stanęły. Rozpierniczył Rosję i wyprowadził się do Niemiec! – oburzali się moi znajomi i pociągali wódki ze stakańczyka. – A teraz, dzięki Putinowi, nareszcie przestajemy żyć z dnia na dzień!...
Jelcyna też nikt nie lubił. Za jego rządów największe rosyjskie przedsiębiorstwa były oddawane w prywatne ręce za bezcen i właśnie stąd wzięli się oligarchowie. Z kolei Miedwiedew, poprzedni prezydent, to była malowana lala. A Putin jest niczym car, wszystko może i jak walnie pięścią w stół, to musi być tak, jak on chce. To dzięki niemu, jak twierdzili moi rosyjscy znajomi, Rosja znowu staje się potęgą i wszystkim lepiej się żyje – oligarchów rozgonił, a PKB jest wielokrotnie większe. Znacznie większa część dochodu idzie dla ludzi, a mniejsza na zbrojenia. Teraz Rosja chce światowego pokoju, a jej mieszkańcy mają być szczęśliwi i już dawno minęły czasy, gdy rosyjscy przywódcy chcieli zawojować cały świat. Nie dopytywałem, jak to się ma do takich czy innych działań zbrojnych, bo przy wódce niczego nie da się przewidzieć.
Ta podróż to także bliższe przyjaźnie z wieloma wspaniałymi ludźmi. Niezwykle ciepło wspominam Czecha Peterka – człowieka pełnego optymizmu, z którym utrzymuję kontakt do dziś i mam nadzieję, że pozostaniemy przyjaciółmi na długie lata. Równie miło wspominam Elzę i Kuźmę, którzy pomogli mi na początku rosyjskiej eskapady. Koresponduję z nimi, a obecnie, gdy kupili dom niedaleko polskiej granicy, mam nadzieję, że będziemy się częściej widywać i już teraz bardzo się z tego cieszę.
No i kolejna postać, która dodała mi otuchy w chwili totalnego załamania - Polak Jacek, który pożyczył mi własny aparat fotograficzny, choć byłem wtedy dla niego kimś zupełnie obcym. Jego gest dosłownie dodał mi skrzydeł, więc podróż do domu przez Ukrainę stała się dla mnie o wiele łatwiejsza. Bez aparatu czuję się trochę tak, jak bez ręki – po prostu lubię fotografować, a potem oglądać te zdjęcia i wspominać.
Im dłużej tak sobie o tym myślę, to dochodzę do wniosku, że o udanej wyprawie nie stanowi tylko zrealizowany cel. Po raz kolejny wiem, że moje podróże nie dawałyby mi tyle radości, gdyby nie ludzie, których spotykam na swojej drodze. Wszystkim Wam bardzo, bardzo dziękuję!
[ Dodano: 20 Styczeń 2014, 09:05 ]
Wstęp
Moja pierwsza przygoda z Rosją, a tak naprawdę jeszcze ze Związkiem Radzieckim, miała miejsce w 1986 roku, gdy wybrałem się na Kaukaz na narty. Dotarłem pod Elbrus i zamieszkałem w hotelu Wolfram. Jeszcze nie zdążyłem wypakować bagaży, a już do pokoju bez pukania weszła sprzątaczka i mówi:
- Dawaj, co masz do sprzedania!
- Co niby mam mieć? – zapytałem zdziwiony.
- Jak to co. Ty Polak, wy wszystko sprzedajecie.
- Niestety, nie mam nic do sprzedania – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
Na co ona cicho tylko pod nosem burknęła: „może ty nie Polak?”, po czym przeprosiła i wyszła. „Dziwni są ci Rosjanie” - pomyślałem. Taki bogaty kraj, wszystko mają i tym się chwalą, a tu jakaś baba chce odkupić ode mnie używaną bieliznę, a właściwie wszystko, byle tylko miało inną metkę niż radziecka.
W tej miejscowości Tierskoł na własne oczy zobaczyłem, że to, co pokazują nam o Rosji w państwowej telewizji, to czysta fikcja. Pod sklepami co prawda nie ma kolejek, ale w sklepie prócz nocników i soku z brzozy nie było praktycznie nic. Ci Rosjanie, którzy nie pracowali w hotelu, też do mnie szeptali, bym coś im sprzedał.
Przed samym wyjazdem do Polski proponowali mi dziesięciokrotne przebicie za narty i buty narciarskie zachodniej firmy, które kupiłem na książeczkę ,,G,, czyli za pracę na kopalni w soboty i święta. Aby kupić te cuda łącznie ze spodniami narciarskimi i kurtką, pracowałem niemal na okrągło, piątek świątek. Wiec co, miałem ten pot i trud sprzedać ot tak, za ruble? Nie, na pewno tak nisko siebie nie ceniłem. Chociaż pokusa była, bo przed wyjazdem zamiast rubli dawano mi należność w złocie. Po powrocie do domu po ochłonięciu przeliczyłem ceny złota i nawet trochę żałowałem, ale za to ten sprzęt mam do dzisiaj, i stanowi on powód do dumy.
Owa wyprawa na narty zrodziła we mnie ciekawość Rosji i przyjaźnie do nas nastawionych ludzi. Chociaż co rusz zdarzały się tam zabawne sytuacje. W drodze powrotnej zaliczyliśmy awaryjne lądowanie we Władykałkazie, gdzie pilot oświadczył pasażerom, iż nie ma paliwa, by dolecieć do Kaliningradu. Ale przytomnie zauważył też, że skoro wśród pasażerów są Polacy, to pewnie mają dolary, a wtedy gdy zrobimy drobną zrzutkę, to paliwo się znajdzie.
- Co za dziwny kraj? – pomyślałem wtedy.
Gdy dwadzieścia lat później przejeżdżałem przez Rosję w drodze do Dalajlamy w Indiach, w sklepach pod dostatkiem było piwa i wódki, półki zapełnione też innymi towarami, ale ceny - zaporowe. Ludzie, tak jak dwadzieścia lat wcześniej, w podróż pociągiem zabierają słoninę, suchy chleb i cebulę, no i bimber, który rozwiązuje języki. Tych Rosjan, których spotkałem po drodze, zawsze będę ciepło wspominał.
Kiedy więc w 2013 roku starałem się o rosyjską wizę, miałem mieszane uczucia odnośnie mojej podróży, bo nie wiedziałem, co mnie tam tak naprawdę czeka. Z jednej strony zdawałem sobie sprawę, że generalnie zwykli ludzie w Rosji są przyjaźnie do nas nastawieni, natomiast relacje z urzędnikami to często wyższa szkoła jazdy, niejednokrotnie kontakt z nimi doprowadził mnie wcześniej do rozpaczy.
Tak więc wyruszałem w tą rowerową rajzę pełen nadziei i obaw, bo przecież przede mną była długa droga obliczona na kilka miesięcy. Co prawda miałem wstępny plan, ale zawsze lubię improwizować, więc sam nie wiedziałem, gdzie tak naprawdę się ta podróż skończy. W moich najśmielszych marzeniach widziałem siebie przemierzającego całą Rosję z zachodu na wschód, aż do Władywostoku, ale w końcu wybrałem „skromniejszy” wariant – przemierzenie Rosji z północy na południe, czyli z Murmańska do Soczi – a to też dobrych kilka tysięcy kilometrów, czyli tak, jakbym przejechał Europę z najdalszej północy na samo południe. No i należało jeszcze do tej Rosji dojechać i wrócić rowerem, co w najskromniejszym wariancie dawało kilkanaście tysięcy kilometrów.
Wiedziałem, że nie będzie lekko, bo przecież okolice Murmańska leżą poza kołem polarnym, dużo słyszałem też o szalonej jeździe rosyjskich kierowców. Zamierzałem pokonywać obszary, gdzie napotkanie niedźwiedzia wcale nie jest rzadkością, a jedna osada od drugiej bywa oddalona o kilkadziesiąt kilometrów. Ale jak zwykle gnała mnie chęć przeżycia prawdziwej przygody, spotkania różnych ludzi, poznania tego świata, który jeszcze nie tak dawno przynajmniej w podręcznikach był malowany, jako prawdziwy raj na ziemi. Co zostało z tego dawnego Sojuza? Ta zagadka wciąż mnie frapowała. I przyznam, że nie zawiodłem się – tych kilka miesięcy dostarczyło mi moc wrażeń, którymi choć po części chętnie się podzielę. A może zachęci to innych do odkrywania tego na swój sposób fascynującego, a wcale nie tak odległego od nas świata.
HAJER
[ Dodano: 26 Styczeń 2014, 08:51 ]
Nie czuję się najlepiej, na pogrzeb nie idę a zostaję z kotkiem. Ten daje czadu śmiga dokoła ogromnego pieca bez wytchnienia tak gdyby chciał dogonić własny ogon. Oczy niebieskie kota tak jaskrawe że nie do wiary.
Gospodarz po pogrzebie nie odzywa się, bierze wędkę i razem idziemy na ryby. W Zielonoborsku był kołchoz, barany hodowali, konserwy rybne tu wytwarzane znane były na całej Rosji, a i do Polski szły. Zmieniło się po pierestrojce z tych wszystkich domów kultury, fabryki, port rybacki,wszystko rozebrali i przepili, największy udział mieli sekretarze partii i konsomolcy. Mamili ludzi zarobkami, wizją jaka ich czeka w nowym ustroju, ale szybko gorączka łatwych pieniędzy ich dopadła więc maszyny statkami wytransportowali i zostały gołe mury. Większość ludzi już wyjechała, zostali starcy i pracownicy więzienia tym pracy nie braknie.
Na mnie czas więc żegnam się z gospodarzem – dostaję informacje by nie zatrzymywać się przy ludziach idących piechotą, najczęściej to więźniowie po ukończeniu kary. Nie mają kasy więc idą i kradną co mogą często z głodu. Jak to pytam wychodzi z więzienia i nie ma na bilet, mało tego nawet kromki na drogę nie dostanie, przecież karę odbywał i co jeszcze mu mają pieniądze dawać.
Tak jak w Niklu cmentarz przy drodze ciągnie się kilometrami, co kilka godzin mija mnie samochód często zatrzymują maszyny i pytają czy coś potrzeba, a w telewizji cię widziałem ot maładiec rowerem przez Rosję.
Pierwsza guma w tylnym kole, wszystkie sakwy do zdjęcia – pustki i cisza, że aż w uszach szumi. Serduszko bije mocno, bo stoję w miejscu gdzie wolna przestrzeń więc misie by mnie z daleka wyczuły. Dziwne uczucie tyle tysięcy kilometrów nic a tu na pustkowiu guma. Dopiero teraz zauważyłem że tylna opona łysa jak moja głowa a na liczniku 4607 km. Przednia prawie nowa więc zamiana łysa ląduje z przodu dobra na tył. Na tyle cały ciężar więc wytarło, zapasowej opony nie posiadam bo spłonęła gdy zapalił się namiot. Kolejny dzień nic mnie nie mija, a mówili że Rosjanie jadą przez Finlandię. Tu droga różnie – kawałek szerokiej a bywa tak że tylko czołg dałby radę. Spotykam pracowników leją asfalt, nie palę ale dostaje kilka paczek papierosów i butelkę wódki dopiero co nakapała, zostaje na nockę.
Gotujemy mięso z łosia ubili my dwa dni temu. Barakowóz, dziwny z tyłu ładują ogromne polana drewna bo tam umieszczone są wrota pieca a piec w środku więc kilka kilo mięsa w garnku ląduje. Przyprawy, dawno takiej nie jadłem tak dobrej potrawy, każdy dostaje z kilogram mięsa, trudno zasnąć wiec zadaję pytania, co myślicie o olimpiadzie. Trudno coś wyciągnąć. Jeden puszcza śmierdziela więc nagle wszyscy nie śpią, pomieszczenie małe a smród nie do zniesienia. Śmiech i na stole butelka siwego płynu z diabelską mocą.
Olimpiada to duma i honor Rosji słyszę, ale lepiej było by za te pieniądze budować drogi, durny jesteś jak skończą olimpiadę to drogi będą budować, ot na przykład pojedziesz dalej zobaczysz Putin nakazał do Murmańska nową drogę budować.
A to Putin nakazuje budować? - a co nie ma innych tylko wasz prezydent ma decydować co robić? - widzisz Wieczysław u nas ci u góry to jedynie się boją, a sami nie wiedzą czego, ale nie boją się brać pieniędzy to ich Putin zamyka, ale przychodzi następny robi to samo. Biedny ten wasz Prezydent mówię kiedy on śpi jak takimi pierdołami się zajmuje to co on ma wiedzieć komu droga, komu szkoła ???
Rano kolejna porcja mięsa i w drogę, podchodzi jeden od asfaltu i mówi za 280 km jest zajazd – a raczej burdel dla finów i naszej dyrekcji, tam zatrudniła się moja żona, piękna czarne oczy Natalia ma na imię, wejdz tam i powiedz jej że jak się nie zwolni to ja przyjadę na urlop i mordę jej obiję, taki wstyd żona w burdelu. A u was w Polsce burdel jest? zapytał z ciekawości - jest salon się nazywa, salon masażu; ot rozpizdziel powiedział drapiąc się po głowie.
Ruszam z zapasem papierosów, siwuchy w plastikowej butelce i suszonego mięsa na miesiąc. Przy drodze stoi młody chłopak z słuchawkami na uszach renomowanej firmy, kiwa więc widzę że odpicowany może nie z ciurmy. Aleksy jestem jadę autostopem do Petersburga, masz papierosy? zapytał więc daje mu całą paczkę -student był u babci i wraca do domu od doby nikt nie jechał więc idę piechotą aż coś się trafi, kiwa głową i mówi -no teraz to mnie rower by się przydał ale do Petera to jeszcze z osiemset kilometrów.
Gigantyczne skrzyżowanie i jeszcze większy parking – pan choć pokażę ci i pokazuje na ogromne rogi łosia, jelenia -kup pan tanio sprzedam, -ja do Soczi jadę więc miejsca nie mam pokazując na sakwy -to wyrzuć wszystko rogi kupuj sprzedasz w Moskwie zarobisz, -no jak a na czym będę gotował jadł, -bierz za darmo mówi dotykając polskiej flagi. Podziękowałem i ze zdziwieniem oglądam jego pojazd, nie wiem czy u nas by zarejestrowali.
Knajpa – przy stołach sami kierowcy jedzenie tanie za to napoje są w cenie nawet woda. Mówią mi o cudownym miejscu i cudownej wodzie, ale to w kierunku na jezioro Onega, przy okazji dowiaduje się o pięknym klasztorze cały z drewna cudo Rosji. Wszyscy chwalą klasztory w Kriży więc witaj przygodo i skręcam w lewo. Ciepło więc krótki rękaw i droga asfaltowa się kończy i płaskie polne drogi. Radość nie opisana we mnie wstąpiła widoki zapierają dech w piersiach tylko zastanawiam się gdzie ludzie, bo chałupy ale ludzi nie widać czasami jakiś stary wiatrak. W końcu po kilku dniach jestem pod murami klasztoru – co prawda jeszcze białe noce są ale niebo czerwienieje na horyzoncie koło północy i robi się szaro. Rozbijam namiot w okolicach klasztoru, już się przyzwyczaiłem do stukania w miskę że stało się dla mnie normą wiec zasypiam i stukam miarowo by straszyć niedzwiedzie. Ktoś szarpie za namiot – otwieram a tu pop cały na czarno jak diabeł więc wystraszony zapytałem o co chodzi? A ty co tak hałasujesz spać nie idzie?, -no boję się niedzwiedzia i dla tego stukam, -ot durak jaki niedzwiedz tu ludzie się modlą a misiów tu nie ma.
Rano dopiero doceniam piękno klasztoru który wybudowano w osiemnastym wieku a teraz to muzeum pod opieką mnichów i kustosza. Cisza, pierwsi turyści zjawiają się koło dziesiątej rano, wodolotami się z Piertozawodzka się dostają. Próbuję negocjować cenę na przejazd wodolotem, ale wiedzą że jestem industrańcem wiec cena zaporowa. Kij im w oko naciskam na pedał i jestem na trasie głównej do Perersburga. Mijam coraz to większe wioski, jeziora. Pierwsi kapiący się Rosjanie raz się rozebrałem ale gdy dotarłem do pasa a moje orzeszki zniknęły od razu wyskoczyłem rezygnując z przyjemności.
Napis San Petersburg widać z daleka, zapowiada się gigantyczne miasto – gdzie ja namiot postawię? błąkam się po przedmieściach wśród betonowych klocków. W końcu znalazłem superowe miejsce krzaki że miło, obok stoi tir więc zasłania. Zdejmuje namiot a tu nagle z szoferki wyskoczył kierowca z kijem bejsbolowym zamachnął się na mnie mówiąc “tu srać nie będziesz“.
CDN
[ Dodano: 26 Styczeń 2014, 08:53 ]
Nie czuję się najlepiej, na pogrzeb nie idę a zostaję z kotkiem. Ten daje czadu śmiga dokoła ogromnego pieca bez wytchnienia tak gdyby chciał dogonić własny ogon. Oczy niebieskie kota tak jaskrawe że nie do wiary.
Gospodarz po pogrzebie nie odzywa się, bierze wędkę i razem idziemy na ryby. W Zielonoborsku był kołchoz, barany hodowali, konserwy rybne tu wytwarzane znane były na całej Rosji, a i do Polski szły. Zmieniło się po pierestrojce z tych wszystkich domów kultury, fabryki, port rybacki,wszystko rozebrali i przepili, największy udział mieli sekretarze partii i konsomolcy. Mamili ludzi zarobkami, wizją jaka ich czeka w nowym ustroju, ale szybko gorączka łatwych pieniędzy ich dopadła więc maszyny statkami wytransportowali i zostały gołe mury. Większość ludzi już wyjechała, zostali starcy i pracownicy więzienia tym pracy nie braknie.
Na mnie czas więc żegnam się z gospodarzem – dostaję informacje by nie zatrzymywać się przy ludziach idących piechotą, najczęściej to więźniowie po ukończeniu kary. Nie mają kasy więc idą i kradną co mogą często z głodu. Jak to pytam wychodzi z więzienia i nie ma na bilet, mało tego nawet kromki na drogę nie dostanie, przecież karę odbywał i co jeszcze mu mają pieniądze dawać.
Tak jak w Niklu cmentarz przy drodze ciągnie się kilometrami, co kilka godzin mija mnie samochód często zatrzymują maszyny i pytają czy coś potrzeba, a w telewizji cię widziałem ot maładiec rowerem przez Rosję.
Pierwsza guma w tylnym kole, wszystkie sakwy do zdjęcia – pustki i cisza, że aż w uszach szumi. Serduszko bije mocno, bo stoję w miejscu gdzie wolna przestrzeń więc misie by mnie z daleka wyczuły. Dziwne uczucie tyle tysięcy kilometrów nic a tu na pustkowiu guma. Dopiero teraz zauważyłem że tylna opona łysa jak moja głowa a na liczniku 4607 km. Przednia prawie nowa więc zamiana łysa ląduje z przodu dobra na tył. Na tyle cały ciężar więc wytarło, zapasowej opony nie posiadam bo spłonęła gdy zapalił się namiot. Kolejny dzień nic mnie nie mija, a mówili że Rosjanie jadą przez Finlandię. Tu droga różnie – kawałek szerokiej a bywa tak że tylko czołg dałby radę. Spotykam pracowników leją asfalt, nie palę ale dostaje kilka paczek papierosów i butelkę wódki dopiero co nakapała, zostaje na nockę.
Gotujemy mięso z łosia ubili my dwa dni temu. Barakowóz, dziwny z tyłu ładują ogromne polana drewna bo tam umieszczone są wrota pieca a piec w środku więc kilka kilo mięsa w garnku ląduje. Przyprawy, dawno takiej nie jadłem tak dobrej potrawy, każdy dostaje z kilogram mięsa, trudno zasnąć wiec zadaję pytania, co myślicie o olimpiadzie. Trudno coś wyciągnąć. Jeden puszcza śmierdziela więc nagle wszyscy nie śpią, pomieszczenie małe a smród nie do zniesienia. Śmiech i na stole butelka siwego płynu z diabelską mocą.
Olimpiada to duma i honor Rosji słyszę, ale lepiej było by za te pieniądze budować drogi, durny jesteś jak skończą olimpiadę to drogi będą budować, ot na przykład pojedziesz dalej zobaczysz Putin nakazał do Murmańska nową drogę budować.
A to Putin nakazuje budować? - a co nie ma innych tylko wasz prezydent ma decydować co robić? - widzisz Wieczysław u nas ci u góry to jedynie się boją, a sami nie wiedzą czego, ale nie boją się brać pieniędzy to ich Putin zamyka, ale przychodzi następny robi to samo. Biedny ten wasz Prezydent mówię kiedy on śpi jak takimi pierdołami się zajmuje to co on ma wiedzieć komu droga, komu szkoła ???
Rano kolejna porcja mięsa i w drogę, podchodzi jeden od asfaltu i mówi za 280 km jest zajazd – a raczej burdel dla finów i naszej dyrekcji, tam zatrudniła się moja żona, piękna czarne oczy Natalia ma na imię, wejdz tam i powiedz jej że jak się nie zwolni to ja przyjadę na urlop i mordę jej obiję, taki wstyd żona w burdelu. A u was w Polsce burdel jest? zapytał z ciekawości - jest salon się nazywa, salon masażu; ot rozpizdziel powiedział drapiąc się po głowie.
Ruszam z zapasem papierosów, siwuchy w plastikowej butelce i suszonego mięsa na miesiąc. Przy drodze stoi młody chłopak z słuchawkami na uszach renomowanej firmy, kiwa więc widzę że odpicowany może nie z ciurmy. Aleksy jestem jadę autostopem do Petersburga, masz papierosy? zapytał więc daje mu całą paczkę -student był u babci i wraca do domu od doby nikt nie jechał więc idę piechotą aż coś się trafi, kiwa głową i mówi -no teraz to mnie rower by się przydał ale do Petera to jeszcze z osiemset kilometrów.
Gigantyczne skrzyżowanie i jeszcze większy parking – pan choć pokażę ci i pokazuje na ogromne rogi łosia, jelenia -kup pan tanio sprzedam, -ja do Soczi jadę więc miejsca nie mam pokazując na sakwy -to wyrzuć wszystko rogi kupuj sprzedasz w Moskwie zarobisz, -no jak a na czym będę gotował jadł, -bierz za darmo mówi dotykając polskiej flagi. Podziękowałem i ze zdziwieniem oglądam jego pojazd, nie wiem czy u nas by zarejestrowali.
Knajpa – przy stołach sami kierowcy jedzenie tanie za to napoje są w cenie nawet woda. Mówią mi o cudownym miejscu i cudownej wodzie, ale to w kierunku na jezioro Onega, przy okazji dowiaduje się o pięknym klasztorze cały z drewna cudo Rosji. Wszyscy chwalą klasztory w Kriży więc witaj przygodo i skręcam w lewo. Ciepło więc krótki rękaw i droga asfaltowa się kończy i płaskie polne drogi. Radość nie opisana we mnie wstąpiła widoki zapierają dech w piersiach tylko zastanawiam się gdzie ludzie, bo chałupy ale ludzi nie widać czasami jakiś stary wiatrak. W końcu po kilku dniach jestem pod murami klasztoru – co prawda jeszcze białe noce są ale niebo czerwienieje na horyzoncie koło północy i robi się szaro. Rozbijam namiot w okolicach klasztoru, już się przyzwyczaiłem do stukania w miskę że stało się dla mnie normą wiec zasypiam i stukam miarowo by straszyć niedzwiedzie. Ktoś szarpie za namiot – otwieram a tu pop cały na czarno jak diabeł więc wystraszony zapytałem o co chodzi? A ty co tak hałasujesz spać nie idzie?, -no boję się niedzwiedzia i dla tego stukam, -ot durak jaki niedzwiedz tu ludzie się modlą a misiów tu nie ma.
Rano dopiero doceniam piękno klasztoru który wybudowano w osiemnastym wieku a teraz to muzeum pod opieką mnichów i kustosza. Cisza, pierwsi turyści zjawiają się koło dziesiątej rano, wodolotami się z Piertozawodzka się dostają. Próbuję negocjować cenę na przejazd wodolotem, ale wiedzą że jestem industrańcem wiec cena zaporowa. Kij im w oko naciskam na pedał i jestem na trasie głównej do Perersburga. Mijam coraz to większe wioski, jeziora. Pierwsi kapiący się Rosjanie raz się rozebrałem ale gdy dotarłem do pasa a moje orzeszki zniknęły od razu wyskoczyłem rezygnując z przyjemności.
Napis San Petersburg widać z daleka, zapowiada się gigantyczne miasto – gdzie ja namiot postawię? błąkam się po przedmieściach wśród betonowych klocków. W końcu znalazłem superowe miejsce krzaki że miło, obok stoi tir więc zasłania. Zdejmuje namiot a tu nagle z szoferki wyskoczył kierowca z kijem bejsbolowym zamachnął się na mnie mówiąc “tu srać nie będziesz“.
Mieciu !! - pobiłeś już rekord , to jest już najdłuższy post na tym forum ,pisz śmiało jesteś czytany .
Sekretariat WSW- wydział ds., promocji Hajera .
hajer
Dołączył: 27 Maj 2006 Posty: 57 Skąd: katowice
Wysłany: 18 Luty 2014, 14:08
JADYMY Kierowca z tira rozpoznał mnie z programu telewizyjnego z Murmańska. Telefonuje do żony by poinformować ją kogo spotkał, ja kilka słów miłych przez telefon zamieniłem, takich komplementów dawno nie słyszałem aż miło.
Nockę spędziłem w kabinie kierowcy, jeden Stachańczyk i senność ogarnęła w sekundzie. Koło południa pobudka i śniadanie w kabinie tira, konserwa- cebula -słonina czyli jednym słowem czym chata bogata.
Mam propozycję, że jeśli nie znajdę noclegu w San Petersburgu to mogę po osiemnastej zawitać w progach gościnnego tirowca. Ta wiadomość mnie ucieszyła, bo do centrum kilkanaście kilometrów a z noclegiem wielka niewiadoma -oczywiście nasłuchałem się o bandyckim Petersburgu od kierowcy z tira więc ciarki na plecach i raczej nie ciekawie się zapowiadało. Na nabrzeżu jednej z rzek spotykam Uzbeków -sobota więc mamy wolne. Przyjechali zarobić bo u nich w Uzbekistanie nie ma szans na pracę a jak już znajdzie to dostaje kilkanaście dolarów miesięcznie. Zagaduję o nocleg, ale nie zrozumieli o co mi chodzi za razem widać, że się boją więc przechodzę na tematy ryb co ich ucieszyło, większość ich diety to ryby złowione i słonina bo każdy rubel wysyłają do domu.
Słoneczko grzeje więc podziwiam z daleka złocące się kopuły cerkwi czym bliżej centrum tym łowiących ryb coraz więcej a i na chodniku slalom gigant między rozbitymi butelkami po piwie. Co ciekawe rzeka ma cudny zapach nie pachnie mułem jak w Bangkoku, ale łąką i nurt porwał kłęby traw na których ptaki przesiadują taki sielankowy obraz aż miło. Do Smolnego dwadzieścia kilometrów wzdłuż rzeki kanałów. Lenin na podwórku pokazuje ręką kierunek pałac zimowy, policjant podchodzi do mnie i coś mamrocze wyciągam aparat i mówię kolega zdjęcie mi z Leninem cyknij buntuje się przez chwilę więc mówię -co Polakowi odmówisz, nie buntował się .
Co prawda białe noce w San Petersburgu są już inne. Tam nad morzem Beringa i Białym koło północy niebo robi się różowe po horyzont. Na Neretwie śmiga żaglowiec o czerwonych żaglach wkomponował się w czerwone niebo i razem tworzą niesamowitą kompozycję. Widok że rozmarzyłem się ale czas wracać na ziemie czyli gdzie tu spać. Przygląda mi się dłuższą chwile starsza pan -ręka dotyka mojej flagi i zagaduje: Polak tak -no tak a co Polaka nie widziałeś, widziałem dużo ich tu przyjeżdża ale autokarami a ty rowerem. Blisko masz więc nie było trudno -czy trudno i opowiadam mu o mojej całej marszrucie aż mlasnął.
Wy Polacy to antysemici jesteście, człowieku jaki ja antysemita noclegu szukam i jest mi wszystko jedno czy człowiek jest czarny -żółty -różowy spać mi się chce a tu u was słowa camping raczej nie znane, bo pytałem i nikt nie wie czy taka instytucja istnieje A ty się żydów nie brzydzisz? kto? ja? zapytałem -no co ty dla mnie to tylko człowiek. No to zapraszam Cie do mnie do domu.
Rafał mieszka dosłownie w centrum i tak znalazłem przyjaciela, który ma grubo ponad siedemdziesiąt lat a śmiga na nogach jak czterdziestolatek. Ja na liczniku 5700 km więc trzy dni na piechotkę to sama radość. Jak żyje emeryt? rano czarna kasza z mlekiem i wieczorem to samo i tak trzy dni, czasami dokupi cebuli i słoniny i da się żyć…
O Rafale i przygodach w Petersburgu w książce -wizyta w TV Leningrad i wywiad który dał mi to co najważniejsze w podróży bezpieczeństwo i przyjaźnie nastawionych Rosjan.
San Petersburg wart jest grzechu i polecam z całego serca, acz ostrzegam ceny szalone jak szalone to miasto jest.
Kilka imprez jak dzień mianowania na stopnie oficerskie będą na długo w mojej pamięci i koncert pod pałacem zimowym wizyta w Peterhofie.
Początkowo jadę główną drogą do Moskwy, ale jak tirowskie bezmózgi zaczęli bawić w chowanego od razu poszukałem innej bezpieczniejszej drogi, ale tam taka sama sytuacja. Wyglądało to mniej więcej tak ; jedzie baranek boży i zajeżdża drogę mijając mnie dosłownie na centymetry i nagle po hamulcach wywołując masy kurzu więc najczęściej kończę w rowie chwytam za kamienie i gonię za półgłówkiem a ten po gazie i tylko środkowy palec wystawia z kabiny, zajebista zabawa śmieszne, tylko że ja mam kolana zdarte do krwi a on radości po pachy.
Staram się omijać główną drogę, ale i tak kilkakrotnie te boczne łączą się z główną magistralą Petersburg – Moskwa.
Kilkakrotnie spotykam kierowców, którzy zasypywali mnie tumanami kurzu więc pytam jednego dlaczego tak robią -bo rowerzysta to jak komar na dupie więc trzeba trzepnąć. Zawsze gdy na stacji benzynowej była kawiarenka zapraszali na kawę a kilka razy obiadem się kończyło tak jakby sumienie ich ruszyło, że dobrodusznego polaka chcieli rozjechać.
W Nowogrodzie pod murami kremla znalazłem się przed południe cicho, tylko jeden maszeruje w mundurze matrosa i podszedł zadając pytanie jak mu się jego mundur podoba. Zaczął opowiadać w jakim tajnym miejscu służy, zapytałem tylko M-15 czy M-7, zdziwiony z kąt znam te nazwy. Zza pazuchy wyciąga butelkę siwuchy a miała z siedemdziesiąt procent. Pytam co tu robi w pięknym mundurze, a na dziewczynki poluję w myśl za mundurem panny sznurem.
Na nocleg rozbiłem namiot pod klasztorem, akurat odbywały się doroczne zawody rybackie. Główna nagroda to łódź motorowa, zawody mają się zacząć o czwartej nad ranem, zastanawiam się kto rano z zawodników utrzyma się na nogach, alkohol płynie jak rzeka. Na zakąskę ryby w każdej postaci, ja zajadam się zupą rybną -doskonała i ogórki kiszone o dziwnym smaku, ale mnie smakowały. Rano do zawodów strzałem z sygnałówki dał sygnał komandor zawodów, to jedyna w miarę trzeźwa osoba. Bieganina, jedni wpadają do łodzi i od razu z niej wypadają kilku w swoich łodziach straciło silniki, bo zapomnieli dzień wcześniej przykręcić. Kilku całkowicie pomylili kierunki i dotarli do grobli i zasnęli.
Dawno nie miałem takiego ubawu. Zaopatrzyli mnie na drogę w kilogramy ryb i podpowiedzieli, że niedaleko jest skansen który warto zobaczyć. Faktycznie stare rosyjskie chaty zabudowania chłopskie, stodoły cerkwie. Pustki w tym muzeum więc zagaduję panią, która sprzedaje słodycze, a przyjeżdżają tu z całego świata autokarami, ale na rowerku nie widziałam ach wy Polacy. Po drodze mijam kilka klasztorów wszystkie z cudownymi wodami, które leczą nie tylko z pieniędzy ale i z wszelakich chorób.
Trzysta pięćdziesiąt kilometrów od Moskwy robię przerwę na kawę a zapowiada się na ulewę niebo aż sine od chmur, które w sobie mają niezliczone litry wody. Za chwilę to wszystko zwali mi się na głowę. Podjechał na rowerku facet i od razu podaje rękę Grisza bohater pracy socjalistycznej, a ja Mieczysław górnik KWK WIECZOREK odpowiedziałem.
Grisza bohater pracy socjalistycznej okazał się super kompanem na rower, co prawda rower marnej jakości, ale nacisk na pedały ma mocne. Dawaj co tak wolno słyszę co rusz. Dawaj jedziemy do klasztoru uciekniemy przed burzą a za razem zobaczysz jeden z piękniejszych klasztorów Rosji, to ulubione miejsce żony Putina.
Już z daleka widać dzwonnice Cerkwi i budynków, na tle czarnych chmur wygląda to bajecznie. Rowery przypinamy jednym łańcuchem, Grisza prosi stróża by przypilnował, polak jest ze mną i byłoby głupio by przy świętym miejscu rower podpizdzili. Klasztor całkowicie odbudowany wygląda jak z rosyjskiej bajki. Griszka zapierdziela od obrazu do obrazu całując każdy po kilka razy, gdy już się zmęczył zapytałem Grisza a ty komunista? -pewnie że komunista taki z krwi i kości
A jak to się ma z wiara? komuniści nie wieżą w Boga? pewnie że nie wieżą odpowiedział. A widziałeś w telewizji jak nasz prezydent się modli? widziałem odpowiadam zgodnie z prawdą, na jak pierwszy komunista się modli to i my członkowie musimy się modlić paniatno -paniatnoi odpowiadam.
Pop, a raczej przeor zaprasza nas na kolację i dostajemy nocleg.
Wiadomo kolacja i nyny czyli skok do wygodnego łóżka. Zapytałem mojego nowego znajomego jak to się stało że ma tytuł bohatera pracy, w odpowiedzi tylko usłyszałem „jajca mi urwało” i jednym ruchem odsłonił kołdrę pokazując że faktycznie jajec niet. Miałem ryknąć ze śmiechu, ale kiedy zobaczyłem w co go matka natura wyposażyła zamilkłem.
Grisza pracował jako mechanik przy pompach tłoczących powietrze do sztolni i kopalń ośrodka badawczego gdzieś tam daleko za Uralem i to tam uzyskał tytuł bohatera. Kiedy mu już te jajca urwało wrócił z szpitala i towarzyszki dowiedziały się że mu jajca urwało i że z nim było bezpiecznie więc zaczął pracować na dwa etaty -tłoczył powietrze do sztolni a w nocy zaspokajał ciekawość samotnych pań i żon pierwszych sekretarzy partii i Komsomołu.
Podczas takiego spotkania pierwszego stopnia jedna z pań ze zdziwieniem stwierdziła, że powinien być uznany za bohatera, i tak na zebraniu partyjnym postawiony wniosek przeszedł prawie w stu procentach.
Być takim socjalistycznym bohaterem to same przywileje, czyli dziesięć biletów za darmo na przeloty samolotem, wszystkie linie kolejowe za frii i jeszcze niezliczone sprawy.
Putin zlikwidował prawie wszystko, ale jeszcze funkcjonuje, że mogę za darmo korzystać z komunikacji w obrębie trzystu pięćdziesięciu kilometrów od miejsca zamieszkania.
Rano po śniadaniu słyszę to co Wieczysław jedziesz do mnie do Moskwy? Facet z nieba mi spadł więc nacieramy na pedały razem w strugach deszczu docieramy do Smoleńska, nudne miasto z jeszcze bardziej tragiczną historią gdzie mordowano naszych oficerów.
Nockę spędzamy w parku w centrum miasta, rano powódź. Namiot dosłownie w wodzie, ale do środka nic się nie wdarło więc zdaje egzamin na pięć. Odwiedziny u guru rosyjskich rowerzystów tak przynajmniej mi tłumaczył Griszka. Facet okazał się właścicielem sklepu z wydatnym brzuchem i ostatnio na rower wsiadł kilka lat temu jak uznano go za specjalistę od rowerów i do szczęścia więcej mu nie jest potrzebne, a tytuł guru zobowiązuje więc tyje by poważnie wyglądać słyszę.
Grisza mieszka 40 min od centrum Moskwy do której dojazd zapewnia mu „elektryczka” czyli pociąg podmiejski. Mieszka w bloku dwunastu piętrowym, na szóste piętro dostajemy się windą towarową z każdej strony kamera dla bezpieczeństwa słyszę.
Pokój z kuchnią, za to mieszkanie zapłacił kosmiczne pieniądze, bo kafelki i wyposażenie kuchni z Włoch czyli wszystkie urządzenia jakie w kuchni powinno się znaleźć były na wyposażeniu. To samo toaleta i wana prysznic made in Italia. W dużym pokoju wersalka i stara szafa, mnóstwo desek na balkonie i piecyk, pytam o piecyk więc dostałem odpowiedz że nigdy nie wiadomo co los może przynieść a to wyłączą kaloryfery a to i wojna może się wydarzyć więc on nie zmarznie. Wieczór spędzamy na oglądanie zdjęć z miejsca pracy Griszy, a więc metrowe grzyby i robactwo w rozmiarach nie pasujących do przyrody -ot takie eksperymenty przeprowadzali słyszę. Zostawiamy rowery i jazda do centrum Moskwy. Biletu nie kupuj słyszę będziesz „zajczykiem”. Do pociągu wsiadamy do przed ostatniego wagonu ścisk jak u nas w latach osiemdziesiątych gdzie najlepiej było wskoczyć do wc i zamknąć się od wewnątrz by dojechać w miarę komfortowych warunkach do celu. Kontroli idzie słyszymy i ta cała masa ludzka spokojnie idzie do następnego wagonu na najbliżej stacji wszyscy biegiem do ostatniego wagonu, i ta zabawa w ciuciubabkę kilka razy się powtórzyła więc i mnie udzielił się instynkt uciekiniera. Dworzec Leningradzki czysty, mnóstwo policji i tysiące pasażerów. Kilka budynków w stylu pałacu kultury w Warszawie szerokie ulice i ruch niesamowity.
Ogromna biblioteka imieniem Lenina przypomina bardziej grecką świątynię, a my udajemy się do nowo odbudowanej cerkwi. Gigant to mało – jestem ubrany w krótkie spodnie więc nie chcą mnie wpuścić do środka – bo mam podniecające kolana pomyślałem. Do świątyni wchodzą Rosjanki -mini spódniczki, że prawie im widać „mariolki” cycki wylewają się z biustonosza.
Te skromnie odziane Panny wchodzą bez problemu a ja w gaciach za kolana nie mogę wejść, podchodzę do ochrony i mówię: Przecież te święte postacie spoglądające z obrazów dostają wytrzeszczu oczu i powypadają z ram widząc taka podnietę – odpowiedzi nie dostałem więc wypożyczyłem chustę zakrywające wstydliwe męskie części ciała i oglądam kilka tysięcy obrazów w złotych ramach. Dziesiątki postaci uwięzionych w marmurach, jednym słowem cuda na kiju. Widać bogactwo w każdym calu i setki modlących się postaci.
Kremlowski park zielone trawniki drzewa przystrzyżone na jednakowy wzór.Upał, że pot litrami leje się po czole i plecach. Kilku turystów rozkłada się na trawie, od razu policja i zadyma bo jak to deptać trawniki. Z jednej strony czerwone mury Kremla a z drugiej fontanny i kraina bajek. Ludzie fotografują się z postaciami z bajek więc i ja ustawiam się w kolejce do chłopa co złowił złotą rybkę, też powiedziałem jedno życzenie – zobaczę co z tego wyniknie, ale wychodzi na to że rybka głucha. Grisza opowiada kawał o złotej rybce z serii erotycznej widać że bracia za wschodniej strony znają te same kawały co my.
Pomnik Żukowa marszałka Rosji otwiera wejście na plac czerwony. Ogromne rozczarowanie – wydawało mi się że to miejsce jest ogromne a tu nic takiego. Dosłownie jestem rozczarowany bo jest ogromna różnica między tym co widziałem w tv a tym co na własne oczko. Do mauzoleum Lenina nie wpuszczają bo Leninowi skórka odpada i przechodzi lifting. Pani policjantka by podkreślić jaką ważna personą jest warczy na turystów by nie podchodzili do łańcuchów odgradzających od miejsca pochówków ostatnich władców Kremla. Ogromna cerkiew kolorowa jak z ruskiej bajki to najpiękniejsze miejsce na całym placu.
Patrzę na ten czerwony Kreml a Griszka chwali się mną i mówi że jestem przyjacielem z Polski – ach Polacy chętnie znowu byście opanowali Kreml słyszę od jakiegoś obdydołka, odwracam się i odpowiadam – obiecuję ci że już nie będziemy zdobywać Kremla i że to my Polacy byliśmy jedyną nacją, która zdobyła to historyczne miejsce
Czas na marzenia czyli poszukania miejsca gdzie był pochowany Wysocki – poeta, piosenkarz - dla mnie to miejsce miało większe znaczenie niż cała Moskwa.
Ach Wołodia wzdychnąłem pod Pomnikiem cmentarnym kładąc biało czerwone goździki bo to najtańsza opcja. Połam w połowie bo zabiorą i sprzedadzą raz jeszcze słyszę. Ileż to emocji wywoływały wiersze i piosenki Wołodii a teraz na małym cmentarzu w otoczeniu piłkarzy, bokserów największych sław sportu Rosji jest pochowany. Raz jeszcze na Plac Czerwony jest już chłodniej więc przebierańcy ruszają za chlebem a to postacie carów po Stalinów dwóch, każdy z nich kasuje w twardej walucie. Zagaduję i robię fotkę za jeden uśmiech.
Wokół Moskwy dużo jezior więc robimy całodniowa wycieczkę po malowniczych okolicach, kąpiele i grzyby ot cały dzień. Po południu wizyta u przyjaciółki mojego gospodarza – ot taka bliska mówi Griszka czasami mi chłopka struga, mruga porozumiewawczo może i tobie wystruga, chcesz? zapytał. Dziewczyna tylko się uśmiechnie i znika w kuchni. Przyjaciółka – ona też w sztolniach eksperymentalnych pracowała. Pieśni rosyjskie, kilka drinków i Grisza chwyta za tyłek przyjaciółki ale ta nie była zainteresowana.
Przyjaciel pomaga kupić bilet na elektryczkę i jadę sześćdziesiąt kilometrów od centrum Moskwy pociągiem bo jak mówi mój przyjaciel Grisza ubiją cię na drodze z Moskwy jak nic.
W pociągu jedzie młody chłopak, ma mi pomóc wysiąść. Był żonaty dwa dni i właśnie jedzie z dokumentem w reku że wolny. Kobiety w Moskwie to tylko pieniądze a jak nie masz to od razu kochanek, ale rozwód to moja wina. Ja jej miliony obiecywałem, których nie miałem. Wyjście z pociągu bez pomocy prawie nie możliwe, wysokie schody i jeszcze z metr do ziemi.
A jak niepełnosprawni dają sobie rade z tymi schodami? przecież nie mają szans wejść do pociągu? jak kaleka to po h… ma jechać pociągiem usłyszałem odpowiedz
CDN
[ Dodano: 10 Marzec 2014, 07:31 ]
Jutro 11-03-2014 Katowice -Giszowiec MDK Pod Lipami Podróż Hajera przez Ukrainę- Rosję-Chiny -Pakistan -Afganistan do Indii na nowe zdjęcia wesołe opowieści zapraszam w imieniu Organizatorów aaa na godz 18 wstęp bezpłatny HAJER
Podbijam temat na pierwszą stronę - Mieciu no to kiedy zaszczycisz kolegów z WSW osobistą prelekcją na Wałku ? - taką co to nie nadaje się do publikatorów , i pokaż tę obitą gębusię osobiście ,mam nadzieję że nie sprzedałeś deski żeby kupić rower ?.
sekretariat WSW - wydział ds.,promocji Hajera.
hajer
Dołączył: 27 Maj 2006 Posty: 57 Skąd: katowice
Wysłany: 16 Marzec 2014, 16:39
Kochani -proszę o wybaczenia Deski nie sprzedam do końca życia ,to deska dała mi tyle szczęśliwych chwil .Rower to przygoda .Obiecuję że na pewno przed kolejną wyprawą zamelduję się na wałku .
Pracuję nad kolejną książką więc czasu mało ,a i zdrowie szwankuje ale to wina moja nie pływam z wami .
Szykuje kolejną przygodę ale to po kolejnym odcinku przygód w Rosji HAJER
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum